KGHM to polski gigant surowcowy, a jego sercem są kopalnie. To z nich pozyskuje się rudę, z której produkowane są m.in. miedź i srebro. W produkcji obu tych surowców spółka jest światowym potentatem. Praca w takich warunkach bywa niebezpieczna – tym bardziej, że długość podziemnych korytarzy w polskich kopalniach KGHM jest porównywalna z długością ulic w Warszawie, a ich głębokość to od 400 do ponad 1200 metrów.
Mimo olbrzymich środków przeznaczanych na poprawę wzrostu bezpieczeństwa zawsze istnieje ryzyko wypadkowe. Dotyczy ono zarówno pracowników firmy, jak i firm podwykonawczych. Właśnie dlatego tak ważna jest rola ratowników, którzy stanowią ostatnie ogniwo w walce o ludzkie życie.
W KGHM jest ich obecnie 450, ale tylko 13 osób to osoby zatrudnione w Jednostce Ratownictwa Górniczo-Hutniczego. Pozostali to wolontariusze, którzy przeszli testy sprawnościowe i psychologiczne oraz odbyli 2-tygodniowy kurs. Wśród nich są ludzie o bardzo różnych specjalizacjach: górnicy, elektrycy, mechanicy. Są też zespoły o określonych specjalizacjach: od alpinistów po płetwonurków i dodatkowo przeszkolonych ratowników wspomagających lekarzy.
Zwykle uczestniczą oni w dwóch typach akcji: wypadkach związanych z wstrząsami górotworu i pożarami. Częstotliwość występowania takich zdarzeń jest różna – zwykle od kilku do kilkunastu rocznie.
Rusza do nich wóz bojowy, w których jest do 19 ratowników. Są przygotowani do działania w warunkach zawału, pożaru i atmosfery niezdatnej do oddychania. To ludzie pełniący dyżur w różnych kopalniach, którzy próbują wydobyć poszkodowanych w pierwszym rzucie. Szybko formuje się nowe zastępy, które ich wymienią – pierwsze „posiłki” trafiają do wozu bojowego gdy wraca on pusty po dostarczeniu na miejsce wypadku pierwszych ratowników.