Na pierwszy ogień poszły wiatraki. Ustawa odległościowa drastycznie zahamowała rozwój tej branży. Jeśli obserwuje się przyrost nowych mocy w odnawialnych źródłach energii (OZE), widać jak na dłoni, że wiatraki straciły swój „wiatr”, a jedyny obszar, gdzie jest widoczny jakikolwiek progres, to fotowoltaika.

O tym, że kryzys bywa szansą, piszę od lat. I tak też było w przypadku gwałtownego przyrostu paneli zamieniających energię słoneczną w energię elektryczną. Drastyczny wzrost cen uprawnień do emisji CO2, który obserwowaliśmy w zeszłym roku, a także wzrost cen węgla na światowych rynkach wywindowały ceny energii na poziomy dotąd nad Wisłą nieznane. Rząd na podwójny wyborczy rok zamroził ceny prądu, ale firmy patrzą w perspektywie dłuższej niż okres kampanii wyborczej. Stąd w Polsce wielka popularność budowy instalacji fotowoltaicznych na dachach zakładów, a także na prywatnych domach. Kryzys cenowy nie tylko spowodował wzrost zainteresowania firm autogeneracją energii – poszły w tym kierunku tak małe przedsiębiorstwa, jak i giganty w stylu KGHM – ale również w sposób naturalny skierował przedsiębiorstwa w stronę większego oszczędzania i zwiększenia efektywności energetycznej.

""

OZE/Bloomberg

energia.rp.pl

1000 MW mocy zainstalowanej w fotowoltaice to moc porównywalna z budowanym blokiem węglowym elektrowni w Ostrołęce. Oczywiście moce odnawialne nie są tak stabilne jak elektrownia węglowa, ale są tu dwa istotne punkty. Po pierwsze, instalacje OZE są coraz tańsze i pozyskiwanie z nich energii jest i będzie coraz bardziej opłacalne. Po drugie, stabilizacja pracy OZE poprzez budowę magazynów energii jest jednym z wyzwań obecnej rewolucji energetycznej i warto, abyśmy na tym polu zaczęli odgrywać istotną rolę.

Zamiast uporczywie trzymać się węgla, można uciec do przodu, do technologii przyszłości. Inaczej będziemy kopcącym skansenem rodem z XIX w.