Notowania europejskich kontraktów na gaz, które przez trzy tygodnie utrzymywały się w okolicach 200 euro za megawatogodzinę, rozpoczęły tydzień od kolejnych zwyżek. We wtorek chwilowo wyszły nawet powyżej 250 euro, co do tej pory zdarzyło się tylko przez kilkanaście godzin na początku marca, w szczycie paniki tuż po rosyjskiej agresji na Ukrainę. Wczoraj po południu za gaz płacono już o 13 proc. więcej niż w piątek.
Tym razem główną przyczyną nie są kolejne eskalacyjne działania strony rosyjskiej, która ogranicza dostawy gazu, ale powrót upałów w Europie. W warunkach wysokich temperatur rośnie zużycie energii na potrzeby klimatyzacji, a wysychające rzeki utrudniają dostawy surowców energetycznych do elektrowni. Poziom wody na wieży pomiarowej w Kaub na Renie spadł do 30 cm, o 10 cm poniżej pułapu uznawanego za granicę opłacalności dla transportu tą kluczową z gospodarczego punktu widzenia rzeką.
Czytaj więcej
Ceny gazu na giełdzie w Europie przekroczyły 2600 dolarów za tysiąc metrów sześciennych. Gazprom straszy, że zimą cena skoczy do 4000 dolarów. Tymczasem Niemcy skutecznie ograniczają gazowy popyt.
To dodatkowo pogłębia kryzys energetyczny, wymuszając na dostawcach energii szersze wykorzystywanie gazu i utrudniając gromadzenie jego zapasów na sezon grzewczy. Zdaniem firmy doradczej Inspired Energy do obniżenia cen gazu i elektryczności nie wystarczy nawet przekierowanie części dostaw węgla i oleju napędowego na kolej, bo dostawy wszystkich surowców pozostaną ograniczone.
Kraje UE stawiają sobie za cel ograniczenie zużycia błękitnego paliwa o 15 proc., a dzięki zwiększeniu importu gazu LNG Niemcy zdołały zwiększyć wypełnienie magazynów do przeciętnych o tej porze roku wartości. Mimo to przyjęty przez rząd w Berlinie cel wypełnienia magazynów do 1 listopada w 95 proc. jest zagrożony, bo dostawy via Nord Stream I nadal wykorzystują zaledwie około 20 proc. jego przepustowości.