Koalicja rządowa miała jednak kłopoty z przeforsowaniem ustawy w Senacie, w którym nie ma większości. Udało się dopiero dzięki poparciu górniczego magnata Clive'a Palmera oraz innych mniejszych ugrupowań.
Za zlikwidowaniem podatku zagłosowało 39 senatorów, a przeciw było 32.
Podatek od emisji CO2 wprowadził w 2012 roku socjaldemokratyczny rząd Julii Gillard. Niemal 350 australijskich firm, które są największymi emitentami CO2 płaciło 24 dolary australijskie (22,6 dolarów amerykańskich) za każdą tonę wyemitowanego gazu. To spowodowało wzrost cen energii, a także spadek popularności partii Gillard - Australijskiej Partii Pracy (ALP). Mimo, że według australijskich mediów podatek odpowiadał za niewielką część wzrostu cen.
Opozycja - ALP i Zieloni - protestowała przeciwko zniesieniu podatku. Podczas burzliwej debaty lider socjaldemokratów Bill Shorten, nazwał szefa rządu "środowiskowym wandalem" i zarzucił rządowi, że jako pierwszy na świecie "odwrócił się od walki ze zmianami klimatycznymi". Opozycja uważa, że zniesienie podatku szkodzi międzynarodowej reputacji Australii, a premier, który w trakcie kampanii wyborczej zmiany klimatyczne nazwał "absolutnymi bredniami" - skompromitował kraj.
Rząd natomiast argumentuje, że podatek był szkodliwy dla australijskiej gospodarki oraz dla konsumentów. Premier podkreślał, że Australia jest uzależniona energetycznie od elektrowni węglowych i zapewniał, że nowy podatek wcale nie pomaga w zmniejszaniu emisji CO2.