W 2016 r. nadwyżka podaży nad popytem wyniesie 1,1 mln baryłek ropy dziennie. W latach 2014 i 2015 było to odpowiednio po 900 tys. i 2 mln baryłek. Dla polskiego rynku detalicznego ta prognoza oznacza, że ceny paliw nie wrócą szybko do ponad 5 zł za litr.
Na razie za baryłkę Brenta w kontraktach terminowych trzeba zapłacić ponad 35 dol. O 2 dolary więcej niż na zamknięciu piątkowych transakcji. Jest to jednak efekt ogólnej poprawy na rynkach azjatyckich, a nie reakcja na najnowszą prognozę MAE.
Zdaniem autorów raportu, przygotowanego z udziałem Fatiha Birola, dyrektora generalnego MAE, nawet w 2017 r. nie ma co liczyć, że ceny ropy powrócą do poziomu powyżej 100 dol. za baryłkę. W tym czasie dojdzie jednak do zbilansowania podaży i popytu na ten surowiec. Jednym z powodów jest ogromna dostępność bogatych złóż, skąd można wydobywać ropę po bardzo niskich kosztach. „Oczywiście – zastrzegają autorzy raportu – zawsze może dojść do wydarzeń geopolitycznych, które ten wzrost przyspieszą".
Dzisiaj ropę wydobywa się taniej niż w przeszłości, bo branża korzysta z innowacji. Nie zmienia to faktu, że jesteśmy świadkami potężnych cięć w inwestycjach w wydobycie ropy, wiele z nich zostało zawieszonych do ponownej oceny opłacalności. W efekcie ropy będzie mniej, więc jej notowania pójdą w górę. To jest cena, jaką zapłacimy w przyszłości za dzisiejsze niskie rachunki przy tankowaniu.
Odejście od subsydiów
Najnowsza prognoza MAE przewiduje średni wzrost popytu na ropę do roku 2021 na poziomie 1,2 mln baryłek ropy dziennie (na przełomie 2019/2020 ten popyt przełamie psychologiczną granicę 100 mln baryłek dziennie). W 2015 r. wzrost zapotrzebowania sięgnął 1,6 mln baryłek i był najwyższy od pięciu lat. Głównym powodem tak szybkiego wzrostu były bardzo niskie ceny surowca.