Najlepiej zarabiają podobno bankierzy inwestycyjni, chirurdzy plastyczni, a także – o czym mniej wiadomo – nafciarze na platformach wiertniczych i wydobywczych - piszą Luke Pachymuthu i Manash Goswami z agencji Reutera.
Nieco ponad 20 lat temu Johnathan Roberts zaczął pracę na platformie naftowej, za 5 dolarów za godzinę. Dziś jako świeżo mianowany szef operacyjny w norweskiej Standard Drilling zarabia pół miliona dolarów rocznie.
To ogromny skok tego 45-letniego Amerykanina, nawet uwzględniając inflację. Zarobki na platformach bardzo wzrosły, bo na świecie panuje boom na wydobywanie ropy i gazu z szelfu kontynentalnego.
Bardzo mało jest szefów i pracowników w tej wyspecjalizowanej dziedzinie przemysłu, gdzie pracy jest ogrom, a wykonywanie jej wiąże się z życiem całymi tygodniami na platformie daleko od stałego lądu. Dla nowych graczy z Azji, gdzie popyt na energię rosnących burzliwie gospodarek napędza poszukiwania złóż offshore, koszty i dostępność wykwalifikowanych pracowników będą dużym czynnikiem hamującym.
- Pieniądze, jakie teraz dostaną za godzinę nie mieszczą się w głowie, zaledwie pięć lat temu zarabiali połowę – stwierdza Roberts, który w tym roku przeniósł się z Teksasu do Singapuru. Jego zarobki wzrosły ponad dwukrotnie w 1999 r., gdy w branży brakowało ludzi do pracy, podobnie do sytuacji, która dojrzewa teraz.