Wenezuela jest 11. krajem na liście największych eksporterów ropy na świecie. Jednak to, co się liczy najbardziej, to fakt, że dysponuje największymi złożami tego surowca na świecie. Większymi niż Arabia Saudyjska.
Narodowy wenezuelski koncern naftowy, PDVSA, informował wczoraj, że wydobycie jest na normalnym poziomie, a rafinerie pracują bez zakłóceń. PDVSA zatrudnia 100 tys. osób.
Ceny nawet zaczęły spadać do ok. 110 dol. za baryłkę gatunku Brent. Zdaniem analityków mogą spaść jeszcze niżej, bo śmierć wenezuelskiego prezydenta może umożliwić nawet zwiększenie produkcji. PDVSA jest do tego gotowa, ale Hugo Chavez zawsze naciskał na jak największe obniżenie limitów wydobycia, tak by możliwe było jak największe wywindowanie cen. Wenezuela jest dziś jednym z głównych dostawców ropy dla USA i umacnia pozycję wśród krajów eksportujących do Chin.
Teraz pozostaje pytanie: kto wygra następne wybory prezydenckie: czy polityk z partii Chaveza, czy też może opozycja. W tym drugim przypadku byłby to silny sygnał dla rynku: ropy będzie więcej, bo pojawiłaby się szansa na pozyskanie inwestorów zagranicznych, także w sektorze naftowym. Rządy Chaveza po serii nacjonalizacji skutecznie zniechęciły kapitał zagraniczny do lokowania pieniędzy w tym kraju.
Lepsza też staje się pozycja dwóch koncernów, które prowadzą wydobycie w dolinie Orinoko – amerykańskiego Chevronu i hiszpańskiego Repsolu.