Nikt się nie zdziwił w ostatni piątek, kiedy na dorocznej konferencji ministerialnej kartel nie zmienił limitów wydobycia. Ropa jednak minimalnie staniała do nieco ponad 102 dolarów za baryłkę, ale nie dotknęła "zaklętej" granicy. Brent przekroczył ją wcześniej - 18 kwietnia, kiedy za ropę płacono 96,75 dol.
Analitycy ostrzegają, że ceny mogą nadal spadać, dla przypomnienia: na początku roku za baryłkę Brenta trzeba było zapłacić prawie 120 dol., a analitycy twierdzili, że nawet 130 dol. jest w zasięgu ręki. Tak się nie stało, bo wzrost gospodarczy nie tylko w Europie, ale i w Chinach rozczarowuje i popyt na ropę wcale nie rośnie tak szybko, jak to prognozowano. Do tego dochodzi potężna produkcja ropy z łupków w Stanach Zjednoczonych (w 2017 roku USA ma stać się największym producentem i wyprzedzi Arabię Saudyjską, czyli będzie to ponad 10 mln baryłek dziennie) i szybko zbliżające się uniezależnienie tego kraju od importu ropy i gazu. Dla OPEC, który dostarcza dzisiaj 40 proc. światowych dostaw ropy, to poważne zagrożenie interesów.
"Teraz gdyby OPEC chciał wywindować ceny ropy do ponad 120 dol. za baryłkę, to redukcja musiałaby być znacząca" - czytamy w opracowaniu francuskiego banku Societe Generale.
W samym OPEC ścierają się potężne lobby. Umiarkowanych reprezentuje Arabia Saudyjska, która jest za utrzymaniem ceny ok 100 dol. za baryłkę. - Rynek dzisiaj jest wymarzony. Dostaw jest w bród, popyt zachwyca, a zapasy są zbilansowane. Nie można byłoby życzyć sobie lepszej sytuacji - uważa Ali al-Naimi, minister ds. ropy Arabii Saudyjskiej, człowiek o niepodważalnym autorytecie. I ma on swoich sojuszników. - Obecna cena jest uczciwa i rozsądna - wsparł al-Naimiego minister ds. ropy Zjednoczonych Emiratów Arabskich, Suhail Bin Mohammed al-Mazroui. - Jak widać utrzymuje się na tym poziomie i nie wyrządza szkód w gospodarce ani producentów, ani importerów tego surowca. Dla nas to także sygnał, że warto jest inwestować w wydobycie ropy - uważa al Mazroui.
Po drugiej stronie w OPEC jest jednak grupa kartelowych "jastrzębi", wśród których najgłośniej słychać głosy Irańczyków desperacko potrzebujących pieniędzy oraz Wenezuelczyków, którzy przejedli środki z eksportu na wsparcie zwycięstwa wyborczego następcy Hugo Chaveza, Nicolasa Maduro. Droższej ropy domaga się również Algeria. Ich głosy skutecznie równoważą kraje Zatoki.