Syria wprawdzie nie jest krajem, który produkuje znaczące ilości ropy. Jednak przez jej terytorium przebiegają kluczowe rurociągi, zaś sytuacja w tym kraju ma ogromny wpływ na to, co dzieje się w całym regionie.
Od ostatniego piątku do poniedziałkowego południa baryłka ropy gatunku Brent staniała o kolejnego dolara, do 114,01 dol. Najdrożej było 28 sierpnia, kiedy skoczyła do 117,34 dol. Wtedy jednak wydawało się pewne, że do Amerykanów, którzy są zdeterminowani, żeby ukarać rząd Asada, przyłączą się Brytyjczycy.
Zdaniem analityków rynków energetycznych w Societe Generale, amerykańsko-brytyjski atak na Syrię wywindowałby ceny ropy do 125 dol. za baryłkę Brenta, zaś gdyby kolejna wojna na Bliskim Wschodzie rozlała się na przykład na Irak (dzienny eksport 3 mln baryłek), to notowania skoczą na krótki okres nawet do 150 dol. za baryłkę.
– Do nerwowych reakcji może dojść już w ciągu najbliższych dni – ostrzega Michael Wittner, analityk rynku ropy francuskiego banku.
Brytyjskie nie, francuskie tak
Wiadomo, że brytyjski parlament zablokował udział tego kraju w ataku na Syrię, zgodzili się natomiast Francuzi. Z kolei prezydent Barack Obama musi poczekać, aż o interwencji wypowie się Kongres, który zbierze się po wakacyjnej przerwie dopiero 9 września.