W czerwcu przywódcy krajów członkowskich Unii Europejskiej spotkają się, by analizować możliwości uniezależnienia się od rosyjskiego gazu. Polski rząd forsuje ideę wspólnego rynku energii i postawił sobie za cel przekonanie do niej jak największej liczby państw, by na czerwcowym szczycie mówić z nimi jednym głosem. Premierowi Donaldowi Tuskowi udało się już uzyskać poparcie dla utworzenia w Europie unii energetycznej m.in. ze strony Hiszpanii, Portugalii, Francji i Węgier.
Większy może więcej
Wspólny rynek energii ma być odpowiedzią na wydarzenia za naszą wschodnią granicą. Napięta sytuacja między Ukrainą a Rosją, która jest kluczowym dostawcą paliw energetycznych dla Europy, rodzi obawy o bezpieczeństwo energetyczne Starego Kontynentu. Unia energetyczna ma być skuteczniejszą reakcją na kryzys ukraiński niż sankcje czy twarda dyplomacja wobec Rosji. Jej kluczowym elementem mają być wspólne negocjacje europejskie przy zakupach gazu. W ten sposób kraje członkowskie będą mieć zdecydowanie lepszą pozycję przetargową w rozmowach z dostawcami, niż gdyby działały w pojedynkę.
W grę wchodzi też otwarcie rynku na innych dostawców, np. z USA czy Australii oraz lepsze wykorzystanie europejskich źródeł energii, w tym paliw kopalnych – węgla i gazu łupkowego. Ponadto państwa członkowskie mają wypracować wspólne mechanizmy działania, na wypadek blokady gazowej ze strony kluczowych dostawców.
Pomysł ten w pierwszej kolejności będzie jednak wymagał poważnych inwestycji w rozwój infrastruktury energetycznej, łączącej państwa UE z krajami sąsiedzkimi. Polska proponuje, by Unia finansowała do 75 proc. niezbędnych inwestycji, takich jak zbiorniki do magazynowania gazu czy rurociągi, w tych krajach, które obecnie są najbardziej uzależnione od rosyjskiego gazu.
– Kryzys ukraiński pokazał z całą mocą i wyrazistością, że polskie starania i polskie inicjatywy służące solidarności energetycznej mają głębszy sens, niż ktokolwiek mógłby się wcześniej spodziewać – przekonuje szef polskiego rządu.