Bułgarski parlament rozwiązał rząd socjalisty Płamena Oreszarskiego. Nowe wybory odbędą się w październiku a do tego czasu rządy sprawować będzie techniczny gabinet pozbawiony wielu decyzyjnych pełnomocnictw. M.in. rząd będzie mógł prowadzić rozmowy w sprawie South Stream, ale wszelkie decyzje wymagają zgody parlamentu a prezydent dostał tu prawo weta.

W środę rada dyrektorów państwowego Bułgarskiego holdingu energetycznego nie mogła podjąć decyzji w sprawie kredytu Gazpromu dla bułgarskiego odcinka (620 mln euro), dowiedział się Kommersant. Nie zostaną też przyjęte w parlamencie poprawki do prawa energetycznego, przygotowane na korzyść Gazpromu.

Stawia to pod znakiem zapytania termin ukończenia Gazociągu Południowego (koniec 2015 r). Bułgaria jest w tym projekcie kluczowa, bowiem to na bułgarskim brzegu gazociągu wychodzi z Morza Czarnego. Do granicy z Serbią idzie trasa główna, ale budowany też będzie 59-kilometrowy odcinek do węzła rozdzielczego Prowadii, skąd gaz popłynie do odbiorców w Bułgarii, Turcji, Grecji i Macedonii.Poprzedni rząd ew maju rozstrzygnął po myśli Gazpromu przetarg na wykonanie bułgarskiego odcinka. Wygrało go rosyjsko-bułgarskie konsorcjum, w skład którego weszła spółka Stroytransgaz kontrolowana przez Giennadija Timczenko objętego sankcjami Zachodu przyjaciela Putina. W przetargu ogłoszonym przez spółkę South Stream kontrolowaną przez Gazprom wzięło udział 11 firm z Austrii, Belgii, Bułgarii, Japonii, Niemiec, Indii, Włoch, Rosji, Szwajcarii.

W czerwcu pod naciskiem Komisji Europejskiej Bułgaria wstrzymała prace przy gazociągu „do czasu usunięcia nieprawidłowości w przetargu, które wytknęła Komisja Europejska".

Lider demokratycznej opozycji Bojko Borysow zapowiedział, że jeżeli zostanie wybrany premierem, to wszystkie rosyjskie firmy, wobec których zostały lub zostaną wprowadzone sankcje, zostaną wykluczone z udziału w projekcie South Stream na terenie Bułgarii. Oznacza to, że konsorcjum rosyjsko-bułgarskie, które wygrało przetarg na budowę odcinka, kontraktu nie dostanie.