Pod koniec ubiegłego roku ponad 23 proc. energii w całkowitym zużyciu Niemiec pochodziło z instalacji wykorzystujących odnawialne źródła energii (OZE), a po I kwartale tego roku – już 27 proc. I choć ustanowiony na 2050 r. cel 80 proc. produkcji z OZE wydaje się ambitny, to Niemcy nie będą mieli problemów z jego osiągnięciem. Już dziś bywają takie rekordowe dni jak ten 10 maja br., kiedy połączone moce OZE pozwoliły zaspokoić 74 proc. potrzeb kraju.
Rewolucja energetyczna nad Renem (tzw. Energiewende) nie byłaby możliwa, gdyby nie instrumenty wspierające jej wdrażanie. Chodzi o przyjętą w 2000 r., a potem nowelizowaną w 2004 r. i 2008 r. ustawę o energiach odnawialnych. Dziś Niemcy są światowym liderem energetyki słonecznej z udziałem 32 proc. (32 GW) i zajmują trzecią pozycję (za Chinami i USA) pod względem mocy wiatrowych z udziałem 12 proc. (33,7 GW).
Zapisy ustawy dają bowiem pierwszeństwo w dostępie do sieci energii wytworzonej w OZE, a producenci sprzedają ją za cenę gwarantowaną (tzw. feed-in-tarrif), wyższą niż rynkowa.
Grzegorz Wiśniewski, prezes Instytutu Energetyki Odnawialnej, uważa, że analogiczny mechanizm wsparcia, który dziś stosuje 66 państw, przyczyniłby się do rozwoju rynku najmniejszych instalacji także w naszym kraju.
– Na bazie rozwoju małych instalacji w systemie taryf gwarantowanych można byłoby z czasem przechodzić na autokonsumpcję energii z OZE, a potem tworzyć spółdzielnie – wskazuje Wiśniewski.