Prywatnych inwestorów to może spłoszyć, ale na scenie pojawiły się też państwa. Zarówno Francja, jak i dzisiejszy lider rynku – Chiny.
Chiny to skomplikowany przypadek, trudno ocenić, jaki jest proces decyzyjny w tym kraju. W latach 80. Chińczycy ruszyli na zakupy atomowe na całym świecie: w Europie, USA, Kanadzie, Rosji. Potem zaprojektowali własny reaktor 1000 MW i zaczęli budować go w seriach. W planie pięcioletnim do 2020 r. miało być 58 GW zainstalowanej mocy z atomu plus 30 GW w budowie. Skończyło się jednak na 45 GW i jakichś 10–11 GW w budowie. Daleko od wyznaczonych celów.
Smok złapał czkawkę?
Bynajmniej. To, co Chińczycy zrobili w tym całym okresie, to zbudowanie całego łańcucha dostaw. Olbrzymia inwestycja. W tej chwili za Wielkim Murem można zbudować cały reaktor AP-1000 Westinghouse, od A do Z. Nie da się tego zrobić w USA. Tymczasem Chińczycy przez lata budowali infrastrukturę technologiczną, żmudnie zdobywali licencje, certyfikaty. To gigantyczny, długoterminowy projekt.
Więc?
Wydarzyła się Fukuszima. Chińscy decydenci byli głęboko wstrząśnięci tą katastrofą. Jeszcze w 2010 r. na całym świecie rozpoczęto budowę 15 obiektów nuklearnych, z czego 10 zlokalizowano w Chinach. W 2011 r. takich projektów było dokładnie 0. W latach 2012–2013 rozpoczęto 7, ale na starych licencjach, uzyskanych jeszcze przed Fukuszimą. W 2014 r. – znowu 0. De facto Pekin zamroził program atomowy na cztery lata.
Members of the media and Tokyo Electric Power Co. (Tepco) employees wearing protective suits and masks visit inside the central control room for the No. 1 and No. 2 reactors at the company’s Fukushima Dai-ichi nuclear power plant in Okuma, Fukushima Prefecture, Japan, on Monday, March 10, 2014. Tepco’s Fukushima Dai- Ichi plant had three reactor core meltdowns after it was hit by an earthquake and tsunami on March 11, 2011. Photographer: Toru Hanai/Pool via Bloomberg
Foto: energia.rp.pl
Czekał na wnioski z Japonii?
Częściowo. Reakcja była jednak drakońska: praktycznie porzucono reaktory II generacji, te same, które Chińczycy jeszcze kilka lat wcześniej chcieli produkować seryjnie. Uznano, że należy od razu postawić na III generację – z którą Europa i USA miały katastrofalne doświadczenia. W 2015 r. Chiny zdecydowały o wznowieniu procesów licencjonowania, ale na znacznie mniejszą skalę.
Jednocześnie zainwestowano w atom tak wiele, że trudno uwierzyć, że teraz Chiny go porzucą. Jest tam też potężne lobby energetyki nuklearnej i toczy się dyskusja, jakiej nie widziałem nigdzie na świecie – nie wokół tego, czy atom jest dobry czy zły, lecz czy i jak należy budować: w głębi lądu czy na samym wybrzeżu. To zresztą jedna z konsekwencji Fukuszimy: Japończycy mieli olbrzymie szczęście, w momencie katastrofy wiatr wiał od lądu w stronę wody i zwiał radioaktywną chmurę w olbrzymiej mierze nad wodę. Chińczycy zaś debatują o tym, jakie konsekwencje miałaby taka katastrofa, gdyby miała miejsce w interiorze.
Czyli atom będzie wciąż mieć znaczny udział w chińskim miksie energetycznym?
Przeciwnie, raczej mikry. Prawdopodobnie niewiele więcej niż 4 proc., tak jak obecnie. Pekin ostro wystartował w ostatnich latach z inwestycjami w OZE: jeśli Niemcy w 2012 i 2013 r. byli światowymi liderami z 7,5 GW w OZE, to Chińczycy potrafią uruchomić 40 GW – w ciągu jednego roku. Przy ich projektach OZE energetyka nuklearna to dziś niemal tyle co nic.
UE właściwie nie zalicza atomu do brudnych technologii…
Zasadniczo toczy się spór, czy to zielona energia czy nie. I uznano, że nie. Nie pojawia się w strategiach Brukseli. Właściwie UE wróciła do stanowiska, zgodnie z którym atom to kwestia, o której państwa członkowskie mają decydować indywidualnie.
Ale w Europie energetyka nuklearna jest martwa. Rekordową liczbę działających reaktorów zanotowano w latach 1988–1989 – 175. Od tamtej pory ich liczba spadła o ponad 50, do 124. Tu budowa jednej czy dwóch instalacji nie ma znaczenia.