Za baryłkę ropy 26 maja w Singapurze trzeba było zapłacić 50,08 dol. W Londynie Brent był po 50,14 dol. To znaczy, że od stycznia 2016, kiedy ceny były najniższe od 13 lat, ropa podrożała o 80 proc. Spadek amerykańskich zapasów rzeczywiście zaskoczył rynek. Zmniejszyły się one o 4,23 mln baryłek, podczas gdy prognozowano, że będzie to 3,3 mln.

Powodów wzrostu cen jest jednak o wiele więcej. Nasilają się kłopoty z wydobyciem w Nigerii, gdzie jest ono najniższe od 2 lat oraz w Libii, gdzie trwają nadal walki. Do tego dochodzą jeszcze problemy z dostawami ropy do rafinerii – chociażby na redach francuskich stoją pełne tankowce, a związkowcy blokują ich wpływanie do portów , powoli rosnący popyt oraz minimalnie słabszy dolar. Na podaż ropy mają wpływ również Wenezuelczycy, którzy starają się pompować jak najwięcej, ale nie jest to możliwe z powodu coraz częściej występujących kłopotów z dostawami energii.

Analitycy jednak nie mają wątpliwości: to jeszcze nie tym razem ceny umocnią się na poziomie powyżej 50 dol. za baryłkę. I prognozują szybki powrót na rynek ropy z amerykańskich łupków. Ale w niedługim czasie może, ich zdaniem, dojść do kolejnego ataku na przebicie 50 dolarowej granicy i umocnienie cen na poziomie 50-55 dol.

Importerów jednak z pewnością ucieszy fakt, że większość pożarów w Kanadzie została już opanowana i dostawy surowca z piasków roponośnych wkrótce mają powrócić do normalnego poziomu.

Przedstawiciele OPEC spotkają się w Wiedniu 2 czerwca. Należy oczekiwać, że wszystkie kraje kartelu będą starały się teraz utrzymać swój udział rynkowy, bo będą walczyły o większe pieniądze. Ropa po 50 dol. daje także chwilę wytchnienia Rosjanom.