Nie wiadomo też, czy Tauron utrzyma przy sobie wszystkie trzy zakłady wydobywcze. Katowicki koncern jeszcze w ubiegłym roku planował sprzedać kopalnię Janina, która w ostatnich latach wykazywała największą stratę, ale nie udało się znaleźć dla niej kupca. – Transakcja zbycia Janiny nie skończyła się powodzeniem, więc na chwilę obecną prowadzimy prace o charakterze analitycznym – odpowiedział na ostatniej konferencji Filip Grzegorczyk, prezes Tauronu.
Problemy nie omijają także Jastrzębskiej Spółki Węglowej. Jej głównym towarem jest jednak węgiel koksowy i koks, używane do produkcji stali. Zarząd spółki zapewnia, że nie ma problemu ze zbytem węgla, bo koksownie nie mogą sobie pozwolić na przestoje. Zauważa natomiast spadek zapotrzebowania na koks z powodu zamrożenia gospodarek i zamknięcia wielu fabryk.
JSW jest jednak w o tyle dobrej sytuacji, że w ostatnich latach część pieniędzy zarobionych w czasie koniunktury odłożyła na specjalny fundusz stabilizacyjny. Dziś te oszczędności ratują płynność spółki. JSW sięgnęła już po 700 mln zł z tej puli, a w kolejnych miesiącach skorzysta z kolejnych 400 mln zł. Pieniądze wykorzysta na bieżącą działalność i dokończenie kluczowych inwestycji.
W tarapatach znalazła się natomiast prywatna kopalnia Silesia należąca do czeskiego koncernu EPH. Zarząd firmy tłumaczy to niekorzystnymi zmianami na rynku węgla, które dramatycznie przybrały na sile w związku z rozprzestrzenianiem się koronawirusa. Spółka nie jest w stanie zaciągnąć żadnych nowych kredytów, a dla ratowania sytuacji ubiega się o pomoc dla pracowników w ramach tarczy antykryzysowej. Weryfikacja planów wydobywczych, dalsze wsparcie właściciela i obniżka wynagrodzeń o 10 proc. gwarantuje ciągłość działania kopalni tylko do końca roku 2021. W dalszej perspektywie zakładowi grozi likwidacja.
Masowe testy
Do problemów finansowych kopalń doszły masowe zachorowania wśród załóg niektórych kopalń. W środę do południa pozytywny wynik testów na obecność koronawirusa otrzymało już ponad 3 tys. górników. Najtrudniejsza sytuacja występuje obecnie w PGG. W środę było tam ponad 1,3 tys. zakażonych pracowników, a na kwarantannie przebywało 2,3 tys. osób. Najwięcej przypadków zachorowań odnotowano w zakładach: Jankowice (część kopalni ROW), Murcki-Staszic i Sośnica. Konieczne było tam tymczasowe wstrzymanie wydobycia. Dodatkowo do czwartku przebadani zostaną też wszyscy górnicy z zakładu Bielszowice (część kopalni Ruda), czyli w sumie 3 tys. osób.
Z kolei w JSW do środy potwierdzono niemal 1,2 tys. przypadków zakażenia koronawirusem. To głównie pracownicy kopalni Pniówek. Zakład ten jest jest teraz na etapie powracania do pełnych mocy produkcyjnych.
Ponad 520 przypadków wykryto też w należącej do Węglokoksu kopalni Bobrek-Piekary. Tu też konieczne było wstrzymanie produkcji. – W poniedziałek kopalnia wznowiła wydobycie. Rozpoczęła od 25 proc. swoich mocy i stopniowo je zwiększa. Plan jest taki, by w piątek działała już na 90 proc. swoich możliwości – wyjaśnia Anna Radwańska, dyrektor biura zarządu Węglokoksu Kraj.
Na tym tle dobrze wypada działająca na Lubelszczyźnie kopalnia Bogdanka, gdzie nie stwierdzono jak dotąd żadnego przypadku zachorowań na koronawirusa. Wydobycie i prace przygotowawcze realizowane są tam bez zakłóceń.
Kłopoty całej branży
Spółki węglowe weryfikują też plany inwestycyjne. Część projektów rozwojowych i realizacja niektórych kontraktów zostały całkowicie wstrzymane. To wszystko odbija się na firmach pracujących dla kopalń. Skala problemu jest olbrzymia, bo w sektorze zaplecza górniczego zatrudnionych jest łącznie ok. 400 tys. osób. – Negatywne skutki nakładającej się pandemii na trudną sytuację branży wydobywczej będą obciążać wyniki całego sektora w następnych kwartałach. Już teraz odczuwalna jest silna redukcja planów inwestycyjnych po stronie spółek wydobywczych zarówno w kraju, jak i na rynkach międzynarodowych – podkreśla Mirosław Bendzera, prezes Famuru – największego krajowego producenta maszyn górniczych.