Jeśli nie spełnimy zobowiązań dotyczących 15-proc. udziału odnawialnych źródeł energii (OZE) w końcowym zużyciu do 2020 r., będziemy płacić kary do budżetu Unii. Inna możliwość to płacenie (w ramach tzw. transferu statystycznego) ekwiwalentu za brakujące megawatogodziny krajom mającym nadwyżki OZE. To tylko zabieg księgowy. Nie sprawi, że popłynie do nas zielony prąd z Niemiec czy Szwecji, które mogą być beneficjentami takich zapisów.
100 euro/MWh
Eksperci już szacują, jaką kwotą możemy zasilić budżety sąsiadów. Instytut Energetyki Odnawialnej (IEO) alarmuje, że trzeba liczyć się z kosztem 7,5 mld zł za deficyt 17 TWh. To znaczy, że może nam zabraknąć 2 proc. do celu 15-proc. finalnego zużycia.
Dziś na ścieżce dochodzenia do tego celu nie wyglądamy źle. W 2014 r. osiągnęliśmy 11,4 proc. w finalnym zużyciu energii. Byłoby lepiej, gdyby nie transport, gdzie mamy duże opóźnienia (w 2014 r. było 5,7 proc. z zakładanych 10 proc.).
Problem dopiero się ujawni – ze względu na brak stabilnych regulacji dla elektrowni produkujących ekologiczny prąd. Luka inwestycyjna ma się pojawić już w tym roku i potrwać do pierwszej aukcji, której rynek spodziewa się w 2017 r.
Jak twierdzi Grzegorz Wiśniewski, szef IEO, z analizy kosztów wytworzenia w najtańszych cieplnych źródłach OZE (ok. 50 euro/MWh) i najdroższych, czyli wiatrakach morskich (150 euro/MWh), wynika, że cena energii w transferze wyniesie ok. 100 euro/MWh.