Reklama
Rozwiń

Sens inwestycji w energetyce pod znakiem zapytania

Rząd chce, by projekty energetyczne były kołem zamachowym gospodarki, ale eksperci mówią jasno: w tej branży obecnie niewiele rzeczy się opłaca

Publikacja: 04.03.2013 05:13

Sens inwestycji w energetyce pod znakiem zapytania

Foto: Bloomberg

Prezes PGE Krzysztof Kilian regularnie przypomina, że nie ma możliwości, by kierowana przez niego grupa inwestowała w budowę elektrowni jądrowej bez wsparcia ze strony państwa.

Głos szefa PGE o konieczności promowania przez rząd konkretnych inwestycji nie jest odosobniony. Cała branża energetyki odnawialnej podnosi alarm, że bez szybkich zmian w systemie wsparcia dla niej nie będzie nowych projektów, a np. farmy słoneczne, które dzisiaj mają marginalny udział w rynku, w ogóle nie rozwiną się na szerszą skalę.

Również ciepłownie mają kłopot, ponieważ przeznaczony dla nich system czerwonych i żółtych certyfikatów przestał obowiązywać z początkiem 2013 r. A nowych przepisów nie wprowadzono do dziś.

Jakby tego było mało, również producenci energii z węgla podnoszą postulaty, że przy wyjątkowo niskich cenach energii muszą produkować poniżej kosztów. I chcieliby wsparcia dla części bloków węglowych.

60 mld zł to inwestycje energetyki, których rząd oczekuje do 2020 r. (nie licząc elektrowni jądrowej)

Reklama
Reklama

Trudno się dziwić temu, że każdy z segmentów energetyki oczekuje pomocy rządu, kiedy w całej Unii Europejskiej ok. 70 proc. nowych mocy produkcyjnych powstaje w modelach biznesowych opartych na różnych systemach dopłat.

Czy w tym sektorze opłaca się jeszcze realizować nowe projekty bez dotacji? A może po prostu energetyka korzysta z wielkich wpływów na szczytach władzy, by obłowić się kosztem konsumentów?

Już nic się nie opłaci?

– To niestety fakt, że w obecnych warunkach inwestowanie w jakiekolwiek nowe moce wytwórcze w polskiej energetyce jest bardzo trudne lub wręcz niemożliwe. W energii odnawialnej sytuację blokuje niepewność regulacyjna. A bloków na węgiel po prostu nie opłaca się budować, bo elektryczność jest za tania –mówi Maciej Hebda, dyrektor działu analiz giełdowych w Epirito Santo.

Według Hebdy cena energii z węgla kamiennego, która pozwalałaby osiągnąć zwrot z zainwestowanego kapitału w elektrownie węglowe, wynosi dzisiaj 222 zł/MWh. Dla porównania – na Towarowej Giełdzie Energii prąd z dostawą na sobotę 2 marca można było kupić po 151 zł/MWh.

W przypadku węgla brunatnego cena wyznaczająca próg opłacalności wynosi 173 zł/MWh, więc nawet ta opłacalna do niedawna technologia bywa pod kreską.

Bez dopłat prościej

Cały kłopot w tym, że polski przypadek pokazuje, że system państwowej pomocy może dawać efekty odwrotne do oczekiwanych.

Reklama
Reklama

60 mld zł to inwestycje energetyki, których rząd oczekuje do 2020 r. (nie licząc elektrowni jądrowej)

– Przez to, że przez lata w przeciwieństwie do innych krajów wspieraliśmy współspalanie biomasy z węglem i starą energetykę wodną, sektor odnawialny poszedł w przeciwnym kierunku niż rynek światowy – uważa Grzegorz Wiśniewski, prezes Instytutu Energetyki Odnawialnej.

– Problem polega nie tylko na tym, że dziś nie opłaca się inwestować w nowe moce, ale i na tym, że rynek wspierany zielonymi certyfikatami nie ma jasnej perspektywy i szybko się nie odbuduje. Spadły zarówno inwestycje, jak i poziom zaufania inwestorów i rynków finansowych. Dlatego nie jestem optymistą, jeśli chodzi o efekt oczekiwanej przez rynek interwencji rządu na rynku zielonych certyfikatów. Nawet jeśli ich ceny okresowo wzrosną, to kto jest dziś w stanie przewidzieć, jak długo to potrwa i czy jest to perspektywa inwestorska czy tylko perspektywa operatora linii do współspalania? – zastanawia się szef IEO.

Zielone certyfikaty, czyli inaczej świadectwa pochodzenia ze źródeł odnawialnych, mają wspierać rozwój OZE. Nie działają, jak trzeba, bo są dzisiaj niemal o połowę tańsze niż przed rokiem.

– Na rynku „wisi" ilość świadectw pochodzenia odpowiadająca 10 TWh energii. Szacuję, że jeśli nie zmieni się system dopłat do współspalania biomasy z węglem, to za pięć lat nadwyżka będzie wynosić 17 TWh – mówi Maciej Hebda.

Przez TGE przechodzi tylko kilkanaście procent świadectw pochodzenia energii z OZE i ich średnia ważona w Polsce jest wyższa, wynosi ok. 200 zł/MWh. Ale nie każdy inwestor ma długoterminowe kontrakty na sprzedaż certyfikatów. A ci mogący sprzedawać tylko na rynku bieżącym są w dużych kłopotach.

Reklama
Reklama

Jak szukać alternatyw

– Opłacalną technologią jest dzisiaj np. kogeneracja gazowa. A w przypadku spółek węglowych może się okazać, że zamiast budować nowe bloki, lepsze będzie przeprowadzenie retrofitów, czyli modernizacji – wskazuje Hebda. – Tak jest szybciej i taniej, czas eksploatacji wzrasta o kilkanaście lat, nawet do 20, a koszty zmienne spadają o 10–15 proc. – dodaje.

Grzegorz Wiśniewski podkreśla, że sektory OZE, w które warto dziś inwestować, to te, w których rozwój państwo nie ingerowało. – Mamy na przykład źródła zielonego ciepła. Rząd nie chciał ich wspierać i, jak się dzisiaj paradoksalnie okazuje, całe szczęście – podsumowuje.

Zdaniem szefa IEO opłaca się dziś instalacja kolektorów słonecznych i urządzeń do magazynowania ciepła czy – wobec spadku cen biomasy – małych kotłów biomasowych. Dobrą inwestycją może się też okazać produkcja tych urządzeń i podzespołów do nich.

masz pytanie, wyślij e-mail do autorki j.piszczatowska@rp.pl

Energetyka
Strategie spółek pozwolą zarobić, ale nie wszędzie
Energetyka
Rząd znów szuka prezesa URE. Jest cicha faworytka
Energetyka
Dziennikarz "Parkietu" i "Rzeczpospolitej" znów najlepszy
Energetyka
Rozmowy ZE PAK z bankami z szansą na finał. Nadzieje inwestorów rosną
Energetyka
Rządowe wsparcie pomaga spółkom energetycznym
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama