Symboliczny sygnał do rozpoczęcia inwestycji dali we wtorek prezydenci Rosji i Turcji. Pierwsza turecka elektrownia jądrowa Akkuiu jest też pierwszym obiektem, który zostanie zbudowany według nowego modelu biznesowego zwanego BOO ("build-own-operate" czyli buduj-władaj-eksploatuj).
Oznacza to, że rosyjski koncern Rosatom nie tylko zbuduje siłownię, ale też będzie jej właścicielem i zarządzającym. Zgodnie z umową międzypaństwową nie mniej niż 51 proc. akcji elektrowni będzie należało do firm z Rosji, a 49 proc. - może zostać sprzedane inwestorom zewnętrznym. Akkuiu będzie zaspokajać 10 proc. zapotrzebowania Turcji na prąd. Władze tureckie podkreślają, że będzie to czysta, nieszkodząca środowisku produkcja.
Kontrakt na budowę Akkuiu oba kraje podpisały w 2010 r. Według umowy Rosjanie mają postawić obiekt pod klucz i go sfinansować. W zamian przez 25 lat będą właścicielami, tak by zwracać sobie zainwestowane 22 mld dol., w postaci zysków ze sprzedaży prądu. Taka konstrukcja umowy od początku budziła w Turcji wiele sprzeciwów. Eksperci zwracali uwagę, że może to oznaczać utratę kontroli nad cenami energii oraz kontroli nad jej produkcją. Turecka opozycja podnosił, że w umowie została zapisana cena prądu z elektrowni: 12,35 centa za kWh. Biorąc pod uwagę, że chodzi o okres ćwierci wieku, jest to cena zawyżona.
Moskwa chciała inwestycję sfinansować pieniędzmi rosyjskich podatników - z Funduszu Narodowego Dobrobytu. Pierwsza transza - 3 mld dol. została zarezerwowana na 2016 r, z czego 400 mln dol. Rosatom już wydał.
Inwestycja zawisła na włosku po zestrzeleniu przez Turków jesienią 2016 r rosyjskiego myśliwca. Projekt został zawieszony. Teraz, podobnie ja gazociąg Turecki Potok, jest realizowany. Elektrownia na być gotowa w 2023 r.