Ten rok dla polskich i europejskich przetwórców ropy naftowej jest zdecydowanie gorszy niż ubiegły. – Szczególnie zła jest końcówka roku, do czego przyczyniły się m.in. amerykańskie rafinerie, które pracują obecnie na pełnych mocach. W związku z tym, że mają dostęp do tańszego surowca niż firmy w Europie, akceptują też niższe marże na sprzedawanych produktach – mówi Kamil Kliszcz, analityk Domu Maklerskiego mBanku.
Jego zdaniem sytuacja segmentu rafineryjnego na Starym Kontynencie może się poprawić pod warunkiem, że nadal będzie rósł popyt na paliwa. W przypadku realizacji takiego scenariusza nie pojawi się na rynku dodatkowa podaż zza oceanu, bo tam moce są już w pełni wykorzystane. Nie ma również zbyt dużych zapasów paliw.
– To pozwoliłoby europejskim rafineriom złapać oddech i zwiększyć produkcję, a być może i uzyskiwane marże – przypuszcza Kliszcz.
Zagrożenie z USA
Tomasz Kasowicz, analityk Domu Maklerskiego BZ WBK, zauważa, że w tym roku polskie rafinerie osiągają słabsze wyniki od pierwotnie zakładanych przez same firmy. Jako przykład podaje PKN Orlen, który jeszcze w maju zakładał wzrost zysku EBITDA (wynik operacyjny powiększony o amortyzację). Po publikacji wyników za III kwartał stało się jasne, że poprawa nie będzie możliwa.
– Trudno oczekiwać wzrostów, jeśli w całej Europie mamy do czynienia ze strukturalną nadpodażą mocy produkcyjnych. Do tego przerób ropy utrzymuje się na stałym dość niskim poziomie – mówi Kasowicz. Szczególnie negatywne piętno na kondycji branży wywarła jednak szara strefa, która powoduje spadek wolumenów sprzedaży.