- Dziś jesteśmy bardziej zależni od paliw kopalnych niż przed Fukushimą. Problemem gazu jest jego wysoka cena, która przekłada się na wysokie ceny energii elektrycznej. To uderza w konkurencyjność naszego przemysłu - powiedział analityk Międzynarodowej Agencji Energetycznej Shigetoshi Ikeyama, który wziął udział w konferencji energetycznej w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych.
Dlatego Japonia, która płaci obecnie najwięcej na świecie za błękitne paliwo - nawet 560 dolarów za tysiąc metrów sześciennych (w USA cena sięga 170 dolarów) chce dywersyfikować swoje dostawy gazu. Liczy m.in. na eksport gazu z USA. Zdaniem analityka szansą może być import gazu z amerykańskich terminali LNG na wschodnim wybrzeżu - Freeport w Teksasie, Cove Point w Maryland, Cameron w Luizjanie. W te projekty zaangażowany jest kapitał japoński.
Ikeyama uważa, że ceny gazu w potencjalnych kontraktach gazowych z USA nie będą indeksowane cenami ropy, jak to ma miejsce np. w kontraktach długoterminowych Gazpromu z europejskimi odbiorcami. Dzięki temu mogą być bardziej elastyczne i przez to niższe.
"Szacujemy, że te dostawy z USA mogłyby zaspokoić 20 proc. naszego obecnego importu" - powiedział. Dodał, że to nie jedyne drogi dostaw - możliwy jest też import z kanadyjskich i rosyjskich terminali LNG. "Gazprom rozwija projekt Władywostok LNG, a ExxonMobil i Rosnieft projekt Sachalin LNG. Mamy więc kilka opcji w Rosji" - powiedział.
Japonia bierze pod uwagę import gazu z Mozambiku. Kraj kwitnącej wiśni szuka dywersyfikacji również poprzez inwestycje kapitałowe w innych krajach. Przykładem są większościowe udziały w projekcie terminalu Ichthys LNG w Australii.