W poniedziałek ruszył w Paryżu XXVI Światowy Kongres Gazowy. Spotkania, dyskusje i prezentacje potrwają do końca tygodnia. Gazprom prezentuje swój najnowszy zagraniczny projekt w centrum wystawienniczym Paris Expo Porte de Versailles.
„Na naszym stanowisku goście kongresowi mogą otrzymać szczegółową informację o projekcie i jego znaczeniu dla bezpieczeństwa energetycznego Europy. Są tu makiety statków do układania gazociągu na dnie Morza Czarnego; jest prezentacja technologii takich prac, a także wykorzystania gazu ziemnego do rozwoju gospodarczego i ochrony środowiska" – informuje Gazprom na swojej stronie.
Taka forma promocji projektu jest wyjątkowa w Gazpromie. Chociaż koncern oficjalnie ogłosił, że rozpoczął budowę, nie ma ani odbiorców paliwa, ani podpisanej umowy końcowej z kluczowym w projekcie krajem – Turcją. Gazociąg ma z Rosji dochodzić do Turcji po dnie morza, a tutaj zatrzyma się na granicy z Grecją, gdzie ma powstać hub na 47 mld m sześc. gazu rocznie. Gazprom wymyślił, że to sami klienci doprowadzą do hubu gazociągi odbiorcze. Chętnych do tego jednak nie ma, choć Rosjanie straszą, że od 2019 r., kiedy Turecki Potok zostanie ukończony, zlikwidują tranzyt gazu do Europy przez Ukrainę.
Problem w tym, że posiadaczy umów długoterminowych (a takie ma większość kluczowych odbiorców w UE) nie interesuje trasa dostawy rosyjskiego gazu – on ma do nich dotrzeć. Teraz najkrótszą drogą są magistrale ukraińskie, gazociąg Jamał–Europa przez Polskę oraz Nord Stream do Niemiec po dnie Bałtyku.
Tymczasem Komisja Europejska także uważnie przygląda się działaniom wokół Tureckiego Potoku. – To jest projekt, który śledzimy. Na dziś nie mamy żadnej konkretnej informacji na temat prawnego umocowania projektu, jego ekonomicznego uzasadnienia ani biznesplanu – przyznała w poniedziałek Anna-Kaisa Itkonen, przedstawicielka KE.