Ten szkielet mają zapewnić niemieccy operatorzy sieci: cztery prywatne firmy będące właścicielami niemieckich sieci elektroenergetycznych. Niedawno obliczyły one, jak kosztowna i rozległa może być rozbudowa sieci. Według tych obliczeń roczne zużycie prądu w Niemczech podwoiłoby się do ponad 1000 terawatogodzin, gdyby zrezygnowano z paliw kopalnych. Firmy obliczyły, że wymagałoby to budowy 14200 km linii, co kosztowałoby ponad 128 mld euro.
Największym projektem infrastrukturalnym jest linia energetyczna Südlink, która ma przesyłać ekologiczną energię elektryczną z północy na południe kraju, gdzie jest duża część energochłonnego przemysłu motoryzacyjnego i chemicznego. Linia o długości 700 km ma mieć przepustowość odpowiadającą czterem elektrowniom jądrowym i być w stanie zaopatrywać 10 mln gospodarstw domowych (co czwarte w Niemczech – red.).
Jednak projekt jest spóźniony o lata. Südlink należało ukończyć już w ub.r., ale prace budowlane na pierwszym odcinku rozpoczęły się dopiero we wrześniu. Założony cel to zakończenie do 2028 r., co zdaniem ekspertów jest bardzo optymistycznym szacunkiem. Dzieje się tak, bo projektowi towarzyszyło wiele niepewności co do trasy. Według DPA latem oficjalnie zatwierdzono zaledwie 17,6 z 700 km.
„Mamy w kraju dylemat, że opóźniamy duże projekty. W przypadku Südlink nie może to mieć miejsca” – DPA cytuje Andreasa Schella, szefa firmy energetycznej EnBW. Według Schella nadal nie wydano tysięcy licencji transportowych; trasa przebiega także przez 20 tys. nieruchomości, których właściciele nie są nawet znani.
Niemcy mają reputację państwa, w którym uzyskanie pozwoleń zajmuje szczególnie dużo czasu. Według doniesień medialnych uzyskanie zgody na transport elementu turbiny wiatrowej zajmuje ok. 12 tygodni, a na montaż turbiny wiatrowej – średnio dwa lata. Ostatnio często kierowano do rządu skargi w tej sprawie. W związku z tym minister gospodarki Robert Habeck, z partii Zielonych, wezwał do „skrócenia o połowę” czasu na planowanie i uzyskanie zgód. Niemcy pokazały już, że mogą postąpić inaczej w przypadku terminali LNG, które zbudowano szybko i sprawnie po ataku Rosji na Ukrainę – ale bez szerszego uwzględnienia skarg obywateli i organizacji ekologicznych.
Przyspieszone tempo działania rządu w sprawie transformacji energetycznej grozi zantagonizowaniem mieszkańców i właścicieli nieruchomości, w sąsiedztwie których mają powstać instalacje. Coraz częściej czują się oni pomijani. Pojawiły się już protesty przeciwko Südlink właścicieli nieruchomości, chcących zatrzymać projekt na drodze prawnej. Mając na uwadze interesy obywateli, politycy zdecydowali już o poprowadzeniu kabli pod ziemią zamiast linii naziemnej, co podniosło zarówno koszt, jak i czas budowy. Przeciwnikom Südlinka nie chodzi jednak tylko o wartość własnej ziemi. Uważają, że projekt jako całość jest szkodliwy dla środowiska i bezsensowny. Opowiadają się za regionalnym, zdecentralizowanym systemem dostaw energii.