Energetycy w Niemczech schodzą pod ziemię

Niemcy muszą rozbudować sieć elektroenergetyczną, by dokończyć transformację energetyki. Zagraża im za długi czas wydawania zgód i protesty społeczne.

Publikacja: 24.11.2023 03:00

Energetycy w Niemczech schodzą pod ziemię

Foto: Adobe Stock

Niemcy chcą osiągnąć neutralność klimatyczną do 2045 r., zwiększając już w 2030 r. udział energii odnawialnej w miksie energetycznym do 80 proc. Chociaż ostatnio już 32,3 proc. prądu pochodziło z energii wiatrowej, potrzebne są duże inwestycje, aby osiągnąć ambitny cel.

Zapowiedzi nie brakuje: do 2030 r. rząd chce ponadtrzykrotnie zwiększyć moc zainstalowaną elektrowni morskich, tak aby 15 proc. niemieckiego zużycia prądu pokrywały turbiny wiatrowe na morzu.

Jednak elektrownie wiatrowe zainstalowane na północy Niemiec już borykają się z problemami: przepustowość linii energetycznych nie jest wystarczająca do dystrybucji wytworzonej energii na terenie całych Niemiec. Farmy muszą być wyłączane co jakiś czas, gdy w wietrzne dni wytwarzają więcej prądu, niż można wprowadzić do sieci. Państwo musi wtedy wypłacić operatorom OZE rekompensaty, a jednocześnie na południu kraju trzeba włączać elektrownie na paliwa kopalne.

Rząd niemiecki jest świadom problemu, a rozbudowa sieci zajmuje ważne miejsce w programie trójpartyjnej koalicji. „Sieci elektryczne i wodorowe stanowią kręgosłup systemu energetycznego przyszłości”, głosi program.

Ten szkielet mają zapewnić niemieccy operatorzy sieci: cztery prywatne firmy będące właścicielami niemieckich sieci elektroenergetycznych. Niedawno obliczyły one, jak kosztowna i rozległa może być rozbudowa sieci. Według tych obliczeń roczne zużycie prądu w Niemczech podwoiłoby się do ponad 1000 terawatogodzin, gdyby zrezygnowano z paliw kopalnych. Firmy obliczyły, że wymagałoby to budowy 14200 km linii, co kosztowałoby ponad 128 mld euro.

Największym projektem infrastrukturalnym jest linia energetyczna Südlink, która ma przesyłać ekologiczną energię elektryczną z północy na południe kraju, gdzie jest duża część energochłonnego przemysłu motoryzacyjnego i chemicznego. Linia o długości 700 km ma mieć przepustowość odpowiadającą czterem elektrowniom jądrowym i być w stanie zaopatrywać 10 mln gospodarstw domowych (co czwarte w Niemczech – red.).

Jednak projekt jest spóźniony o lata. Südlink należało ukończyć już w ub.r., ale prace budowlane na pierwszym odcinku rozpoczęły się dopiero we wrześniu. Założony cel to zakończenie do 2028 r., co zdaniem ekspertów jest bardzo optymistycznym szacunkiem. Dzieje się tak, bo projektowi towarzyszyło wiele niepewności co do trasy. Według DPA latem oficjalnie zatwierdzono zaledwie 17,6 z 700 km.

„Mamy w kraju dylemat, że opóźniamy duże projekty. W przypadku Südlink nie może to mieć miejsca” – DPA cytuje Andreasa Schella, szefa firmy energetycznej EnBW. Według Schella nadal nie wydano tysięcy licencji transportowych; trasa przebiega także przez 20 tys. nieruchomości, których właściciele nie są nawet znani.

Niemcy mają reputację państwa, w którym uzyskanie pozwoleń zajmuje szczególnie dużo czasu. Według doniesień medialnych uzyskanie zgody na transport elementu turbiny wiatrowej zajmuje ok. 12 tygodni, a na montaż turbiny wiatrowej – średnio dwa lata. Ostatnio często kierowano do rządu skargi w tej sprawie. W związku z tym minister gospodarki Robert Habeck, z partii Zielonych, wezwał do „skrócenia o połowę” czasu na planowanie i uzyskanie zgód. Niemcy pokazały już, że mogą postąpić inaczej w przypadku terminali LNG, które zbudowano szybko i sprawnie po ataku Rosji na Ukrainę – ale bez szerszego uwzględnienia skarg obywateli i organizacji ekologicznych.

Przyspieszone tempo działania rządu w sprawie transformacji energetycznej grozi zantagonizowaniem mieszkańców i właścicieli nieruchomości, w sąsiedztwie których mają powstać instalacje. Coraz częściej czują się oni pomijani. Pojawiły się już protesty przeciwko Südlink właścicieli nieruchomości, chcących zatrzymać projekt na drodze prawnej. Mając na uwadze interesy obywateli, politycy zdecydowali już o poprowadzeniu kabli pod ziemią zamiast linii naziemnej, co podniosło zarówno koszt, jak i czas budowy. Przeciwnikom Südlinka nie chodzi jednak tylko o wartość własnej ziemi. Uważają, że projekt jako całość jest szkodliwy dla środowiska i bezsensowny. Opowiadają się za regionalnym, zdecentralizowanym systemem dostaw energii.

Zdaniem rządu nie ma jednak alternatywy dla jak najszybszej budowy nowych linii energetycznych – w razie potrzeby wbrew oporowi obywateli i aktywistów, którzy teoretycznie należą do głównych wyborców współrządzącej partii Zielonych. Jedno jest jasne: jeśli nawet bogate i zorganizowane Niemcy nie poradzą sobie z transformacją energetyczną, żaden kraj nie pójdzie za ich przykładem. Jak to ujął minister gospodarki Robert Habeck: „Jesteśmy skazani na sukces”.

Niemcy chcą osiągnąć neutralność klimatyczną do 2045 r., zwiększając już w 2030 r. udział energii odnawialnej w miksie energetycznym do 80 proc. Chociaż ostatnio już 32,3 proc. prądu pochodziło z energii wiatrowej, potrzebne są duże inwestycje, aby osiągnąć ambitny cel.

Zapowiedzi nie brakuje: do 2030 r. rząd chce ponadtrzykrotnie zwiększyć moc zainstalowaną elektrowni morskich, tak aby 15 proc. niemieckiego zużycia prądu pokrywały turbiny wiatrowe na morzu.

Pozostało 90% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Elektroenergetyka
Elektroenergetyka zieleni się na giełdzie po doniesieniach o wydzieleniu węgla
Elektroenergetyka
Ukraina zaskoczyła. Wyprodukowała nadmiar prądu i wysłała do Polski
Elektroenergetyka
Enea podaje wyniki i przypomina o zawieszeniu NABE
Elektroenergetyka
Kolejny państwowy kontrakt-widmo. Tak się kończy kupowanie biomasy na pustyni
Elektroenergetyka
Straty Ukrainy po największym rosyjskim ataku na obiekty energetyczne