Z Paryża ekipa naszych negocjatorów wróciła z tarczą. Rząd otrąbił sukces.
Głównie dlatego, że realizacji celu zatrzymania wzrostu temperatury na poziomie 2 stopni Celsjusza nie towarzyszyło wskazanie metod, jakimi ma to się odbywać. A to oznacza domniemanie, że każdy kraj może zmniejszać emisję w dowolny sposób, np. Polska może to robić, budując sprawniejsze bloki węglowe. Niebagatelne znaczenie ma też dla nas możliwość wykorzystywania do bilansowania emisji CO2 lasów, stanowiących sporą część terytorium kraju.
Polskie towary na zwały
Część ekspertów zwraca jednak uwagę, że globalna umowa niewiele daje naszej opartej na węglu energetyce w kontekście dużo twardszych zobowiązań na poziomie unijnym. Przypomnijmy, że w październiku 2014 r. Polska zgodziła się na ograniczenie emisji CO2 o 40 proc. do 2030 r. i na wspólny dla wszystkich członków UE cel 27-proc. udziału odnawialnych źródeł energii w jej zużyciu. Przy czym Europa docelowo dąży do dekarbonizacji, czyli marginalizacji roli węgla w gospodarce.
– Jeśli Komisja pod wpływem globalnej umowy zweryfikuje metody działania, to można będzie to traktować jako sukces. Na dzisiaj nic się nie zmienia – zauważa Henryk Kaliś, prezes Izby Energetyki Przemysłowej i Odbiorców Energii oraz pełnomocnik zarządu ds. zarządzania energią i pomiarami ZGH Bolesław.
Europa jest o dziesiątki lat do przodu przed innymi regionami świata pod względem myślenia o ochronie klimatu i rozwoju odnawialnych źródeł. – Ta idea jest głęboko zakorzeniona w społeczeństwach zachodnich. Już dziś korporacje mają wewnętrzne wytyczne, by przemysł wykazywał tzw. współczynnik emisyjności energii, z której produkuje swoje towary – twierdzi Kaliś.