- Ewentualne uderzenie w elektrownię jądrową Kursk oznaczałby katastrofę nuklearną nie tylko dla Rosji, ale także dla pobliskich krajów UE (w tym Polski – red.), Ukrainy, Białorusi i Turcji – powiedział szef Rosatomu Aleksiej Lichaczow, cytowany przez opozycyjny „The Moscow Times”. Według kremlowskiego urzędnika w tym przypadku promieniowanie obejmie „cały kawałek planety Ziemia wokół Morza Czarnego”.
Czytaj więcej
W kurskiej elektrowni jądrowej pracują te same reaktory, które były zainstalowane w Czarnobylu - miejscu największej katastrofy w energetyce nuklearnej w dziejach ludzkości. Nie chroni ich żadna kopuła, przyznał szef Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej (MAEA), który na prośbę Rosjan był dziś w rosyjskiej elektrowni.
Rozmowy za zamkniętymi drzwiami
- Czarnobyl będzie wydawał się rozgrzewką w porównaniu z tym, co się stanie, jeśli zostanie przeprowadzony atak na działający RBMK (reaktor kanałowy dużej mocy, używany w elektrowni jądrowej w Kursku - red.) – powiedział Lichaczow podczas konferencji prasowej. Taki sam typ reaktora eksplodował w Czarnobylu.
Wcześniej Rafael Grossi, szef Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej (MAEA) ostrzegał, że atak na elektrownię jądrową w Kursku może spowodować „incydent nuklearny”. 6 września w Królewcu Grossi i Lichaczow prowadzili rozmowy za zamkniętymi drzwiami. W skład delegacji rosyjskiej weszli także przedstawiciele Ministerstwa Spraw Zagranicznych, Ministerstwa Obrony Narodowej i Rostechnadzoru.
O czym rozmawiano, nie wiadomo. Ale skład rosyjskiej delegacji podpowiada, że MAEA ma zastrzeżenia do działań nie ukraińskiej, ale rosyjskiej armii. W Zaporożu to rosyjskie prowokacje, zaminowanie terenu siłowni, pożar wieży chłodzącej, stanowią największe zagrożenie.