Reklama
Rozwiń

Atomowe perypetie Niemiec to ważna lekcja dla Polski

Kryzys energetyczny może kompletnie zmienić wektory polityki nad Renem. Rząd w Berlinie jest coraz bliżej decyzji o przedłużeniu działania elektrowni nuklearnych.

Publikacja: 02.08.2022 09:00

Trzy ostatnie niemieckie elektrownie atomowe miały zostać wyłączone do końca bieżącego roku. Wygląda

Trzy ostatnie niemieckie elektrownie atomowe miały zostać wyłączone do końca bieżącego roku. Wygląda na to, że wojna w Ukrainie i odcięcie od rosyjskich surowców przedłużą im życie

Foto: imageBROKER.com/shutterstock

Sztuka unikania odpowiedzi wprost, a jednocześnie dawania jednoznacznych komunikatów ma dziś w Niemczech swoich mistrzów. – Musimy pracować nad tym, by w kryzysie gazowym uniknąć kryzysu dotykającego produkcję elektryczności – mówił polityk FPD i minister finansów Christian Lindner w wywiadzie dla weekendowego wydania największego niemieckiego tabloidu „Bild am Sonntag”. – Minister gospodarki przedstawił już kalkulację efektów zintensyfikowanego najczarniejszego ze scenariuszy. Proszę do niej zajrzeć – odsyłał ledwie tydzień wcześniej na konferencji prasowej jego szef, socjaldemokrata kanclerz Olaf Scholz.

Obaj odpowiadali na proste pytanie: czy Niemcy przedłużą funkcjonowanie trzech ostatnich działających nad Renem elektrowni atomowych. I ich wymijające odpowiedzi są interpretowane jednoznacznie – jako zapowiedź przedłużenia pracy niemieckich atomówek poza 2022 r., czyli przewidywany w planach gabinetów Angeli Merkel termin ich wyłączenia. Lindner zresztą jest w tej sprawie bardziej wylewny, niedawno uznał elektrownie za „bezpieczne i przyjazne klimatowi”, co z kolei wzburzyło trzeciego z rządowych koalicjantów – Zielonych, którzy od lat walczyli z energetyką nuklearną w Niemczech.

Ale i tu liderzy ugrupowania, w tym wspomniany już minister gospodarki Robert Habeck, stopniowo łagodnieją, nawet jeśli szeregowi politycy jego partii twardo obstają przy pożegnaniu atomu. – W każdym momencie tego kryzysu musimy reagować zgodnie z bieżącą sytuacją i zastanowić się nad każdym środkiem zapobiegawczym. Musimy zatrzymać potencjalną falę ubóstwa – dowodziła dwa tygodnie temu współprzewodnicząca Zielonych Ricarda Lang, odpowiadając oczywiście na pytania dziennikarzy o los „atomówek”.

Wszystko zatem wskazuje na to, że Berlin da niemieckim jednostkom atomowym drugie życie – choć zapewne niedługie, do czasu wypracowania nowego stabilnego modelu energetycznego. Inna sprawa, że z punktu widzenia całego systemu oraz potrzeb Niemiec ostatnie działające elektrownie nuklearne nie odgrywają jakiejś kluczowej roli. W tym roku pokrywały zaledwie 6 proc. niemieckiego zapotrzebowania na energię elektryczną, tudzież – w innym ujęciu – mogły zapewnić ogrzewanie w sezonie grzewczym 7 milionom gospodarstw domowych.

Można by zatem powiedzieć, że spór toczy się o kwestię o marginalnym już znaczeniu. Z 17 elektrowni atomowych Niemcom pozostały dziś trzy: Isar w Bawarii (jej operatorem jest E.ON), Emsland w Dolnej Saksonii (tu właścicielem jest RWE) oraz Neckarwestheim 2 w Badenii-Witrembergii (pod kontrolą EnBW). W każdej z nich działa po jednym reaktorze o mocy ok. 1400 MW. Bawarska i badeńsko-wirtemberska działają od lat 70., dolnosaksońska jest o dekadę młodsza. Tylko Isar może pochwalić się bezawaryjną historią, choć z drugiej strony awarie w niemieckich „atomówkach” nigdy nie były nazbyt poważne. O ironio, właśnie w Neckarwestheim doszło do najpoważniejszej: błędy nowej obsady obiektu doprowadziły w 1977 r. do uszkodzenia cyklu reaktora i automatycznego wyłączenia jednostki.

Jednocześnie w Berlinie liczą teraz każdy dostępny w systemie megawat energii. Odcięcia rosyjskiego gazu nie przewidywał ani model energetyczny, na jaki Niemcy podstawili po katastrofie elektrowni w japońskiej Fukuszimie w 2011 r., ani żadna z symulacji. To przekładało się na fatalne w skutkach decyzje – np. o odłożeniu do szuflady projektów budowy gazoportów, które pozwalałyby łatać Niemcom deficyt surowca gazem skroplonym LNG. Dominacja jednego rodzaju źródeł energii zemściła się dziś na władzach w Berlinie z całą siłą.

Jaka z niemieckich perypetii płynie lekcja dla Polski? Przede wszystkim taka, że przeprojektowanie systemu energetycznego w kierunku nowych źródeł energii nie jest procesem, który można w bezpieczny sposób przeprowadzić w kilka lat, ani też energetyka nie jest tym obszarem, w którym decyzje mogą zapadać na podstawie bieżących emocji. Tworząc i modernizując system, należy też brać pod uwagę źródła surowców i technologii oraz to, na ile dane państwa czy firmy mogą mieć któregoś dnia przeciwstawne interesy. Tym ciekawiej będzie przyglądać się w przyszłości, w jaki sposób nasi zachodni sąsiedzi będą zażegnywać kryzys.

Sztuka unikania odpowiedzi wprost, a jednocześnie dawania jednoznacznych komunikatów ma dziś w Niemczech swoich mistrzów. – Musimy pracować nad tym, by w kryzysie gazowym uniknąć kryzysu dotykającego produkcję elektryczności – mówił polityk FPD i minister finansów Christian Lindner w wywiadzie dla weekendowego wydania największego niemieckiego tabloidu „Bild am Sonntag”. – Minister gospodarki przedstawił już kalkulację efektów zintensyfikowanego najczarniejszego ze scenariuszy. Proszę do niej zajrzeć – odsyłał ledwie tydzień wcześniej na konferencji prasowej jego szef, socjaldemokrata kanclerz Olaf Scholz.

Pozostało jeszcze 88% artykułu
Atom
Badania lokalizacyjne za drugą elektrownią jądrową mogą potrwać 4 lata
Materiał Promocyjny
25 lat działań na rzecz zrównoważonego rozwoju
Atom
Rosatom może wrócić na Węgry. Victor Orbán wdzięczny Trumpowi
Atom
Marek Woszczyk nowym prezesem atomowej spółki. Cel to zgoda na pomoc publiczną
Atom
Jest nowy plan rozwoju atomu w Polsce. Trafił do konsultacji
Atom
Nowy zarząd atomowej spółki możliwy w tym tygodniu