Co roku dla wodnego reaktora ciśnieniowego o mocy 1000 MWe potrzeba około 27 ton uranu, co przekłada się na 18 mln granulek zapakowanych do 50 tys. prętów – wynika z wyliczeń Światowego Stowarzyszenia Energii Atomowej.
Uwzględniając plany polskiego rządu zawarte w Polityce energetycznej Polski do 2040 r. (PEP2040) – a zatem sześć reaktorów o mocy od 1 do 1,6 GW, co daje w sumie od 6 do 9,6 GW mocy – stos pozostających co roku po procesie produkcji energii odpadów promieniotwórczych może sięgać od 162 do 259 ton.
Tu rodzą się problemy, o których rzadko się dziś rozmawia. – Odpady promieniotwórcze muszą być odseparowane od środowiska człowieka i bezpiecznie składowane, dopóki ich radioaktywność nie spadnie poniżej radioaktywności w naturalnych złożach uranu – podkreślał w niedawnej rozmowie z „Obserwatorem Finansowym” ekspert Narodowego Centrum Badań Jądrowych prof. Andrzej Strupczewski.
Tyle że takich miejsc w Polsce właściwie nie ma. Jedynym obiektem tego typu, jakim obecnie dysponujemy, jest Krajowe Składowisko Odpadów Promieniotwórczych zlokalizowane w miejscowości Różan nad Narwią, zaledwie 90 km od Warszawy. Obiekt ten usytuowano w liczącym sobie stulecie z okładem starym forcie, na terenie obejmującym nieco ponad 3 ha, ledwie kilkaset metrów od budynków miejscowości.
KSOP w Różanie ma już za sobą przeszło sześć dekad funkcjonowania i nie budzi większych obaw sąsiadów. Ba, jak z przymrużeniem oka wytknęła swego czasu reporterka Wirtualnej Polski, tuż za płotem Składowiska organizowany jest targ z żywnością ekologiczną. Od czasu do czasu ośrodek organizuje dni otwarte. Ale też może sobie na to pozwolić, bowiem zgodnie z klasyfikacjami Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej jest to składowisko powierzchniowe, przeznaczone przede wszystkim dla odpadów niskiej promieniotwórczości. Owszem, trafiają tu odpady z badawczego reaktora MARIA z Instytutu Badań Jądrowych w Otwocku-Świerku, ale przede wszystkim lądują tu śmieci szpitalne, pozostałości urządzeń. I nawet na takie „drobiazgi” zaczyna brakować tu miejsca.