W poniedziałkowej rozmowie w TVP Info minister stwierdził, że w „najbliższej realnej przyszłości” takie bezemisyjne źródło będzie nam potrzebne. To ma być remedium na zaostrzane przez Brukselę normy dla źródeł wytwórczych.
Nowe elektrownie musimy budować, bo te funkcjonujące są wysłużone i awaryjne. Wkrótce zacznie brakować nam mocy w okresach szczytowego zapotrzebowania. Z prognoz Polskich Sieci Elektroenergetyczne wynika, że od początku lat 20. zaczną się prawdziwe problemy nie tylko z zapewnieniem wystarczających rezerw, ale także z pokryciem krajowego zużycia.
Brak spójności
Tchórzewski nie mówił o konkretach. Zaznaczał tylko, że to nie rząd ma być gwarantem ceny energii z takiej siłowni. W odpowiedzi dla „Rzeczpospolitej” resort wskazuje koniec I kwartału tego roku. Do tego czasu ma przedstawić rządowi nowy harmonogram inwestycji wraz z modelem jej finansowania. Z kolei aktualizacja całego programu jądrowego nastąpi do końca 2017 r.
Wcześniej minister dystansował się do atomu, wskazując na preferencje węgla. Plan Morawieckiego też nie odpowiada na kluczowe pytania dotyczące energetyki jądrowej. W odróżnieniu od przedstawionego w lipcu ub.r. projektu w zatwierdzonym przez rząd w połowie lutego br. dokumencie nie ma nawet mowy o planach budowy 6 GW takich mocy. Jest tylko zapowiedź kontynuacji programu jądrowego, by określić opłacalność tej technologii w polskich warunkach, a także mgliste wizje budowy własnego reaktora wysokotemperaturowego i eksportu technologii – pilotaż na 10 MW będzie w Świerku za 1 mld euro.
Brak konkretów nie dziwi jednak w kontekście braku polityki energetycznej kraju. Przy jej projektowaniu ME będzie musiało uwzględnić nie tylko narzucane przez Komisję limity emisji, ale też rosnącą niechęć instytucji do finansowania spółek czerpiących zyski z węgla, jak Fundusz Norweski, który wycofał się z PGE.