Powtórka kryzysu naftowego po pół wieku? Ten scenariusz może marzyć się Hamasowi

Wstrząsy wtórne po bestialskim rajdzie palestyńskich bojowników na Izrael na razie rozchodzą się po regionie w spowolnionym tempie. Jednak wojna w Strefie Gazy może uruchomić upadek kolejnych kostek domina, co pewnie byłoby w smak liderom Hamasu.

Publikacja: 14.10.2023 08:58

Powtórka kryzysu naftowego po pół wieku? Ten scenariusz może marzyć się Hamasowi

Foto: Hazem Bader / AFP

Analitycy nie są jeszcze zgodni, czym skończy się najnowsza odsłona konfliktu bliskowschodniego. – W tym miesiącu wypada 50. rocznica szoku naftowego z 1973 r. – przypominał w nocie do klientów zespół analityków Deutsche Banku. – Czy historia może się powtórzyć? – zadawał retoryczne pytanie. DB przestrzega też przed koincydencją rozmaitych wskaźników gospodarczych, które mogą popychać świat ku kryzysowi: liczy się tu zwłaszcza koincydencja wysokiej inflacji i rachitycznego wzrostu gospodarczego.

Ale już Daniel Yergin, autor bestsellerów poświęconych rynkom ropy naftowej i historii gospodarczej i wiceprezes S&P Global, studzi nastroje. – Wszyscy oglądają się na 1973 rok, ale dziś mamy do czynienia z czymś innym – podkreśla na łamach „Fortune”, wskazując m.in. na zdystansowaną do wydarzeń w Strefie Gazy postawę Arabii Saudyjskiej i innych zainteresowanych państw. – Rynek nie wlicza jeszcze w cenę takiego ryzyka – sekunduje mu na łamach brytyjskiego „The Daily Telegraph” Caroline Bain, ekspertka Capital Economics. – Ale należy jednak zastrzec, że dopóki konflikt trwa, a są przesłanki, by zakładać, że Izrael szykuje się do dłuższej wojny, należałoby się spodziewać coraz większej nadwyżki za ryzyko w cenie ropy – dodaje.

Cóż, rok 1973 przyniósł czterokrotny wzrost ceny surowca. Ponadto dziś echa potencjalnego embarga zapewne słychać byłoby nie tylko na rynku ropy naftowej, ale i gazu. Ale też pod pewnymi względami świat wydaje się być lepiej przygotowany na takie wstrząsy: pół wieku temu Zachód został wyrwany z błogiej nieświadomości co do swojego uzależnienia od paliw kopalnych, dziś – zwłaszcza po rosyjskim ataku na Ukrainę – o zaskoczeniu czy nieświadomości nie ma mowy. Pod wieloma względami inne są też globalne klocki wzajemnych zależności i układów. Co jednak nie oznacza też, że liderom Hamasu nie marzy się przewrócenie klocków tego domina.

Czytaj więcej

Globalna superpotęga energetyczna rodzi się na naszych oczach

Pierwsza fala uderzeniowa

Zacznijmy od tego, co dzieje się najbliżej epicentrum ostatniego wstrząsu. W poniedziałek koncern Chevron ogłosił, że tymczasowo przerywa działania na złożu gazu Tamar, nieco ponad dwadzieścia kilometrów od południowej części izraelskiego wybrzeża. Instrukcja przyszła z izraelskiego ministerstwa energii, ale amerykańscy menedżerowie doskonale zdają sobie sprawę, że ich instalacje są wystawione na strzał palestyńskich bojowników: tym bardziej, że w ostatnich dniach informowano m.in. o tym, że Hamas szturmował Izrael również od morza, co oznaczałoby, że jakiś potencjał do działań na tym akwenie ma.

Przerwa w dostawach ma swoje konsekwencje. Tamar – według szacunków Chevronu – dostarcza około 70 proc. gazu na potrzeby Izraela. Ale już nie „zużywanego przez Izrael”, bowiem spora część surowca trafiała do Egiptu, o czym pisaliśmy już wcześniej: w egipskich Diametcie i Idku zarówno rodzimy, jak i izraelski, gaz był przerabiany na LNG i – od 2022 r. w dużych ilościach – trafiał na rynek europejski. Europa miała kupić 73 proc. LNG wyprodukowanego nad Nilem. Teraz surowca do przerobu będzie mniej, co oznacza kłopoty zarówno dla pogrążonego w kryzysie energetycznym Egiptu, jak i Europy.

Fala uderzeniowa konfliktu niesie się też w innych kierunkach. W minionym tygodniu premier Izraela Benjamin Netanjahu wezwał do nałożenia sankcji na kraje, które mogły w jakiś sposób przyczynić się do przygotowania palestyńskiego rajdu. O ile otwarte poparcie dla Palestyńczyków zadeklarował już libański Hezbollah, co w sumie nie jest wielkim zaskoczeniem, to na nieco dalszym planie są Syria i Iran.

Iran jest regionalną – ale i globalną – surowcową potęgą. Rezerwy ropy i gazu, które kontroluje rząd w Teheranie, to – w zależności od autorów rankingów – trzecie albo czwarte na świecie (ropa), albo nawet drugie po Rosji (gaz). Ze względu na wieloletnie amerykańskie, czy właściwie zachodnie, embargo związane z irańskim programem nuklearnym przemysł wydobywczy Iranu jest w opłakanym stanie, a grono odbiorców jest zawężone, ale niewątpliwie w ciągu ostatniego roku Irańczycy stopniowo torowali sobie drogę na światowe rynki. Jak przyznają analitycy z firm obserwujących rynki surowcowe – za cichym przyzwoleniem Waszyngtonu, który nie dręczył zbytnio klientów Teheranu, chcąc nieco rozładować napięcie na rynkach kopalin i zwiększyć w ten sposób skuteczność sankcji nałożonych na Kreml. Ponowne zacieśnienie sankcji na Irańczyków tę dźwignię wyłączy.

Czytaj więcej

Ważny dla Europy eksporter LNG pogrąża się w wewnętrznym kryzysie energetycznym

Syrii daleko do roli globalnego gracza, ale w regionalnej skali odgrywa pewną rolę. Zaopatruje, przede wszystkim w ropę, odbiorców w sąsiednich Libanie i Jordanii – co zwłaszcza w pierwszym z wymienionych państw może być istotnym czynnikiem kryzysotwórczym. Być może w tle oficjalnych statystyk w grę może wchodzić zakulisowy handel surowcami, np. z Turcją czy Irakiem (takie podejrzenia formułowano w okresie, kiedy na części terenów Syrii i Iraku rządziło Państwo Islamskie, a raz przetarte szlaki przemytnicze mogą służyć kolejnym szmuglerom).

Listę wyżej wymienionych domknijmy Katarem. Owszem, kraj ten pełni dziś rolę mediatora – a przynajmniej kanału kontaktowego – między Izraelem a Hamasem. Ale też nic nie stoi na przeszkodzie, by potraktować go jako sojusznika czy nawet protektora palestyńskiej frakcji: polityczne przywództwo ugrupowania znalazło w Katarze bezpieczną przystań już wiele lat temu, tam mieszkają Chaled Meszal czy Ismail Hanija, wieloletni przywódcy Hamasu. Ich dotychczasowa działalność czy obecne triumfalistyczne wystąpienia najwyraźniej nie są temperowane przez Katarczyków. A mowa o kraju, którego zasoby – zwłaszcza gazu – są dziś strategicznym zapleczem Europy, w tym Polski. Trudno sobie wyobrazić konsekwencje sytuacji, w której katarskie LNG trzeba byłoby zastąpić jakimś innym surowcem.

Głuche echa przeszłości

Ale 1973 rok oznaczał przede wszystkim embargo przyjęte przez kraje OPEC, a więc znacznie szersze grono niż kilka państw bezpośrednio wplątanych w konflikt z Izraelem – jak Egipt i Syria, które wówczas zaatakowały ten kraj podczas święta Yom Kippur. Trudno byłoby zapewne ze stuprocentową pewnością odtworzyć dziś ówczesne motywy wszystkich członków kartelu, ale niewątpliwie liczyły się takie czynniki jak solidarność państw arabskich, chęć zagrania na nosie Zachodowi oraz uzyskania lepszych warunków współpracy z zachodnimi koncernami czy – jak choćby w przypadku rządzącego wówczas Iranem szacha – chęć maksymalizacji dochodów ze względu na wybujałe wydatki z państwowej kasy.

Dziś realia są jednak inne: kartelem mają rządzić de facto dwaj gracze. Oczywiście, tak Rosja, jak i Arabia Saudyjska, zapewne nie miałyby nic przeciw temu, żeby cena surowca poszybowała. Zarówno Kreml, jak i Rijad, zareagowały na atak Hamasu stosunkowo mętnie i oględnie – w pierwszym przypadku można zakładać, że Moskwa nie chce zrażać do siebie Arabów, u których konsekwentnie w ostatnich latach odbudowywała swoją niegdysiejszą pozycję z czasów ZSRR; w drugim – Saudyjczycy od kilkudziesięciu lat zabiegają o to, by być siłą przewodnią świata muzułmańskiego (a przynajmniej arabskiego), rywalizując na tym polu z Iranem i Katarem, poparcie sprawy palestyńskiej jest obligatoryjnym wymogiem na tej drodze. A jednocześnie nie jest tajemnicą, że wcześniejsze relacje Putina z Netanjahu były całkiem niezłe, zaś Dom Saudów stopniowo zbliża się do decyzji o normalizacji stosunków z Izraelem. Nie wygląda też na to, żeby któryś z tych graczy postanowił jednoznacznie zerwać z Izraelem.

Czytaj więcej

Gaz najdroższy od marca. W tydzień podrożał o połowę

Co więcej, w ciągu pół wieku żar „palestyńskiej sprawy” najwyraźniej wygasł. O ile w latach 70. czy 80. arabscy przywódcy mogli sarkać, że Jaser Arafat jest mitomanem czy salonowym rewolucjonistą, to jednak dzięki niemu Palestyna była regularnie obecna w światowym dyskursie i świadomości. Jego następcy – zarówno z Fatahu, jak i Hamasu – praktycznie zaprzepaścili ostatnie dwadzieścia lat: o solidarności arabskiej mało kto dziś mówi, instytucje takie jak Liga Państw Arabskich czy Organizacja Konferencji Islamskiej mają marginalne znaczenie, wysłanników Palestyny otwarcie traktuje się z lekceważeniem lub instrumentalnie. Niegdysiejszych żarliwych zwolenników niepodległej Palestyny (jak Muamar Kadafi, Saddam Husajn czy Hafez Asad) zabrakło i w zasadzie arabscy liderzy z ulgą wreszcie mogli zapomnieć o „sprawie”.

Być może zatem Hamas z pełną premedytacją zaplanował swój brutalny rajd i kryzys zakładników, by ponownie wciągnąć dawnych patronów do gry. Niewykluczone, że nieunikniony odwet Izraela – w postaci transmitowanej przecież na żywo pacyfikacji Strefy Gazy, a w przyszłości zapewne pościgu za architektami rajdu po całym świecie – ma być spektakularnym game-changerem, który nie tylko przyda Hamasowi aury męczeństwa, ale i ożywi pobratymców w innych państwach regionu. W takim scenariuszu państwa arabskie, a więc globalni surowcowi potentaci, rzeczywiście mogliby sięgnąć po energetyczny straszak – nawiązując choćby do 1973 roku – z intencją zapunktowania bardziej w oczach propalestyńsko nastawionych rodaków niż samych Palestyńczyków. Na razie Hamas popchnął pierwszą kostkę domina, zapewne nie trzeba będzie wiele czasu, by się przekonać, czy na tyle umiejętnie, by przewróciła ona kolejne.

Analitycy nie są jeszcze zgodni, czym skończy się najnowsza odsłona konfliktu bliskowschodniego. – W tym miesiącu wypada 50. rocznica szoku naftowego z 1973 r. – przypominał w nocie do klientów zespół analityków Deutsche Banku. – Czy historia może się powtórzyć? – zadawał retoryczne pytanie. DB przestrzega też przed koincydencją rozmaitych wskaźników gospodarczych, które mogą popychać świat ku kryzysowi: liczy się tu zwłaszcza koincydencja wysokiej inflacji i rachitycznego wzrostu gospodarczego.

Ale już Daniel Yergin, autor bestsellerów poświęconych rynkom ropy naftowej i historii gospodarczej i wiceprezes S&P Global, studzi nastroje. – Wszyscy oglądają się na 1973 rok, ale dziś mamy do czynienia z czymś innym – podkreśla na łamach „Fortune”, wskazując m.in. na zdystansowaną do wydarzeń w Strefie Gazy postawę Arabii Saudyjskiej i innych zainteresowanych państw. – Rynek nie wlicza jeszcze w cenę takiego ryzyka – sekunduje mu na łamach brytyjskiego „The Daily Telegraph” Caroline Bain, ekspertka Capital Economics. – Ale należy jednak zastrzec, że dopóki konflikt trwa, a są przesłanki, by zakładać, że Izrael szykuje się do dłuższej wojny, należałoby się spodziewać coraz większej nadwyżki za ryzyko w cenie ropy – dodaje.

Pozostało jeszcze 88% artykułu
Surowce i Paliwa
RFNBO to paliwo przyszłości
Surowce i Paliwa
Thyssenkrupp w potrzebie. Rząd Niemiec przyjdzie z pomocą
Surowce i Paliwa
Kanadyjski sektor ropy i gazu zakładnikiem polityki handlowej Trumpa
Surowce i Paliwa
Azoty integrują się wokół konkretnych biznesów
Surowce i Paliwa
Ślimaczą się prace na największym złożu metali ziem rzadkich Rosji. Putin wściekły
Materiał Promocyjny
Nest Lease wkracza na rynek leasingowy i celuje w TOP10