Październik władze w Pekinie postanowiły zacząć z przytupem: chińska agencja prasowa Xinhua opublikowała – dosyć ogólnikowy – zarys programu inwestycji w sektor energetyczny za Wielkim Murem. Uwagę przykuwa przede wszystkim kluczowy aspekt tego planu – olbrzymi budżet, jaki chińskie władze chcą przeznaczyć na transformację energetyczną: 13,7 biliona dolarów (100 bilionów juanów) w perspektywie czterech dekad 2020-2060.
Nie jest do końca jasne, jak rozłożą się wydatki, ale Pekin zapowiada, że dzięki nim całkowicie wyzeruje swój bilans emisji. Oczywiście, to gigantyczny impuls dla całego projektu hamowania zmian klimatycznych – Chiny odpowiadają dziś za 30 proc. globalnych emisji, a pozbycie się tego brzemienia oznaczałoby obniżenie tempa wzrostu temperatur na Ziemi o 0,2-0,3 stopnia Celsjusza.
Rzecz jasna, z zapewnień chińskiego przywódcy Xi Jinpinga wynika, że nie stanie się to od razu – najpierw, do 2030 r., emisje jeszcze będą rosły, ale potem ma się zacząć ich szybki spadek. I czysto teoretycznie, trudno o lepsze wieści dla świata. Ale gdyby zagłębić się w szczegóły innych działań Chińczyków na globalnych rynkach, włos na głowie może się zjeżyć.
Czytaj więcej
Po latach liderowania Kataru, zanosi się na zmianę na fotelu światowego lidera eksportu gazu skroplonego. Rok 2023 należy do Stanów Zjednoczonych.
Platforma wpływów
Paradoksalnie, można by zacząć od tego, że Pekin wcale nie odpuszcza sobie tradycyjnych kopalin. Gdy kilka tygodni temu grupa niegdysiejszych najbardziej obiecujących gospodarek świata, BRICS (Brazylia, Rosja, Indie, Chiny i Republika Południowej Afryki), obwieściła poszerzenie swojego grona o Arabię Saudyjską, Argentynę, Egipt, Etiopię, Iran oraz Zjednoczone Emiraty Arabskie – jednym z aspektów tego procesu był bilans energetyczny: zdaniem części komentujących, oto na naszych oczach narodził się swoisty OPEC-bis.