Ze świecą szukać analityków, którzy prognozowaliby teraz szybki wzrost cen i przekroczenie magicznej granicy 50 dol. za baryłkę. Na przeszkodzie wzrostowi cen stoi m.in. nieustająca skłonność do realizacji zysków przez fundusze spekulujące ropą i tendencja do zwiększania wydobycia przez kraje OPEC.
Irak właśnie poinformował o przekroczeniu bariery 3 mln baryłek wydobywanej ropy dziennie. Strajk w Kuwejcie skończył się, Irańczycy wydobywają już po 3,4 mln baryłek dziennie i nie mają problemów ze zbytem ropy, bo znaleźli odbiorców w Korei Południowej. Saudyjczycy wydobywają po 10,15 mln baryłek dziennie i deklarują gotowość do zwiększenia produkcji do 10,5 mln. Z kolei Zjednoczone Emiraty Arabskie, które dotychczas deklarowały, że chcą dywersyfikować gospodarkę i ropa nie jest już dla nich taka ważna, także zaczęły pompować więcej. W zasadzie w OPEC kłopoty z dostawami ropy mają jedynie Nigeria, ale w czerwcu mają się one skończyć i – jak jest to od lat – Wenezuela.
Z opublikowanego w środę raportu branżowego Amerykańskiego Instytutu Naftowego (API) wynika, że zapasy surowca rosną, choć wolniej, niż oczekiwali analitycy.
Jednocześnie wielu importerów do kupowania ropy zachęca niski kurs dolara, który powoduje, że w swoich walutach (np. euro i jenach) płacą za ropę mniej niż w niedalekiej przeszłości, gdy jej cena wyrażona w dolarach cena była wyższa niż obecnie.
Pomimo to cena baryłki ropy Brent bezskutecznie próbuje przebić próg 50 dol. Kiedy tylko notowania dzieli dola, dwa od tej granicy, natychmiast rusza realizacja zysków i inwestorzy masowo wyprzedają surowiec i ceny natychmiast spadają.