Choć na konferencji w Houston spotykają się co roku najważniejsi ludzie z największych koncernów energetycznych świata, to nie towarzyszy temu ochroniarska histeria. Tylko raz - dwa lata temu - ochrony było więcej niż zwykle, ale wtedy występowali z mowami dwaj byli prezydenci - Clinton i Bush.
Teraz pokaz siły we wschodnim stylu zadał prezes Rosneft. Media przytaczały komentarze uczestników. Prezesi pobłażliwie kiwali głowami, nazywając to, co się działo, "rosyjskim stylem". Wszyscy poszli jednak wysłuchać, co Rosjanin ma do powiedzenia. Branża zdaje sobie bowiem sprawę, że jest świadkiem powstawania kolosa, który wcale nie musi stać na glinianych nogach.
Od kiedy Sieczin - najbliższy od lat współpracownik Putina - objął fotel w Rosneft, wydarzenia nabrały tempa i koncern mocno zaczął wypływać na światowe wody. Prezes, były współpracownik sowieckiego wywiadu wojskowego, romanista z wykształcenia, biegle mówiący po francusku, portugalsku i angielsku, nie miał oporów z wychodzeniem w świat.
Obejmując Rosneft musiał zdawać sobie sprawę, że ten twór, powstały dzięki przejęciu imperium Michaiła Chodorkowskiego, jest strukturą przestarzałą i mało mobilną, w porównaniu z tym, co się dzieje w branży na świecie.
Posunięcie z kupnem konkurencyjnego TNK-BP było strzałem w dziesiątkę, choć sam Sieczin przyznał w Houston, że negocjacje były ciężkie. Cena jaką Rosneft musi zapłacić - 61 mld dol., z czego ok. 40 gotówką - też jest wysoka. Ale w zamian Sieczin dostanie nowe złoża, lepiej wykwalifikowane kadry i aktywa, które pozwolą Rosneft pompować rocznie tyle ropy, ile nie teraz pompuje nikt. Nawet wieloletni lider branży ExxonMobil.