Już za niespełna tydzień, 11 listopada, w Warszawie rozpocznie się konferencja klimatyczna Organizacji Narodów Zjednoczonych, czyli COP19.
Prawie 20 tys. delegatów ze 194 państw rozmawiać będzie o kształcie światowego porozumienia klimatycznego. Podpisanie jego ostatecznej wersji zaplanowano na 2015 r. w Paryżu.
Argumenty nie do pogodzenia?
Spotkanie w Warszawie może przebiegać w gorącej atmosferze z wielu powodów. Po pierwsze zetrą się dwa wielkie lobby: węglowe oraz zielone. To pierwsze chciałoby utrzymania swojego status quo, czyli zarabiania na spalaniu paliw kopalnych. Drugie postuluje ograniczanie emisji CO2 m.in. poprzez rozwój odnawialnych źródeł energii. Te niestety, przynajmniej w Polsce, dla ekonomicznej opłacalności wymagają dopłat.
Jednym z głównych wątków dyskusji jest, czy walka z emisją CO2 może spowolnić wzrost gospodarczy. Na poziomie Komisji Europejskiej dotychczas konsensusu w tej sprawie nie osiągnięto. Chociaż UE przyjęła wspólne stanowisko negocjacyjne na COP19, to wypowiedzi poszczególnych polityków wskazują, jak dalece rozbieżne są ich poglądy.
Unijna komisarz ds. klimatu Connie Hedegaard ocenia, że Europa to żywy dowód, że nie ma sprzeczności między byciem „eko" a wzrostem. Polski rząd regularnie odbija piłeczkę twierdząc, że w naszym przypadku zbyt szybkie ograniczanie emisji zagroziłoby gospodarczym zawałem i kosztami liczonymi w miliardach euro. Z tych samych powodów Polska zyskała miano ekologicznego dezertera po tym, jak zawetowała unijny plan zaostrzenia redukcji emisji CO2 o 40 proc. do 2030 r. i o 80 proc. do 2050 r.