Zgadzam się z oceną prezesa PGNiG, że poziom obliga wskazane przez regulatora są bardzo wysokie i niespotykane na żadnym innym rynku europejskim. Projekt obliga ma prawie rok i od początku był nierealny - realne byłyby wielkości kilku, kilkunastoprocentowe, ale nie ponad połowa własnej sprzedaży.
Na rynku niemieckim przez przeprowadzono program gas-release, w którym koncern E.ON wprowadzał na rynek dla konkurentów corocznie ponad 3 mld m sześc. surowca, ale trzeba pamiętać, że E.ON jest 6 razy większym podmiotem niż PGNiG. Gdyby obligo ustalono na poziomie zastosowanym w kilku krajach Europy, czyli około 5 proc. to PGNiG nie miałby kłopotu z wypełnieniem takiego obowiązku.
Niestety, twórcy obliga przeszarżowali z jego skalą, a skutkiem tego jest kolejny podział PGNiG i przymuszenie do obrotu gazem w między dwoma podmiotami tej samej grupy poprzez giełdę. Oznacza to, że mamy do czynienia ze sztucznym, a nie zliberalizowanym rynkiem gazu. Taki model rynkowy trudno nawet nazwać rynkiem. Na domiar złego, na ten sztuczny twór wprowadzono instytucję, która generuje koszty, jest skomplikowana i przede wszystkim nieprzewidywalna.
Giełda gazu, działająca na parkiecie TGE, wprowadza ogromną niepewność, jak zachowa się rynek. Nie wiadomo co, gdzie i kiedy pęknie, a efektem może być powtórka kryzysu jaki miał miejsce na rynku certyfikatów. Już dzisiaj rozbieżności między taryfami a notowaniami giełdowymi gazu są już zbyt duże i tym samym trudne destabilizujące sytuację.
Andrzej Szczęśniak, ekspert rynku paliw i gazu