We wtorek w Brukseli spotykają się ministrowie energetyki krajów unijnych, które uczestniczą w projekcie South Stream (Austria, Bułgaria, Słowenia, Węgry, Włochy). Bez udziału Rosji zastanowią się nad sytuacją. Spotkanie było zaplanowane, zanim 1 grudnia Władimir Putin ogłosił, że Rosja rezygnuje z projektu.
– Ta sprawa jest już ostatecznie zamknięta. Decyzja o wstrzymaniu budowy gazociągu południowego to początek końca naszego modelu pracy na rynku europejskim. Do tej pory byliśmy tu nastawieni na dostawy do klienta końcowego – zapewnił prezes Gazpromu Aleksiej Miller. Także minister energetyki Rosji Aleksandr Nowak zapewnił w czwartek, że „decyzja jest ostateczna".
Mimo tych deklaracji tylko jeden podwykonawca tej gigantycznej inwestycji (23,5 mld euro) otrzymał oficjalne powiadomienie, że projekt został przerwany. Jest to włoski Saipem, który jeszcze nie rozpoczął żadnych prac. Saipem (43 proc. należy do udziałowca South Stream, koncernu Eni) jest głównym podwykonawcą prac przy odcinku podmorskim. Miał dostarczyć statek do układania rur na dnie Morza Czarnego.
– Możemy potwierdzić tylko wstrzymanie pracy statku „Castoro Sei" – powiedział gazecie „Wiedomosti" przedstawiciel inwestora, czyli spółki Stream Transport B.V. (Gazprom ma 50 proc., Eni – 20 proc., a niemiecki Wintershall i francuski EdF – po 15 proc.).
Sytuacja jest dynamiczna. W sobotę prezes Gazpromu zapowiedział, że koncern zmienia strategię wobec Europy. Główny strumień gazu nie popłynie na Zachód przez Ukrainę, ale Turcję do granicy z Grecją. Tam powstanie hub gazowy, skąd ok. 50 mld m sześc. będzie kierowanych do krajów bałkańskich, na Węgry, do Austrii i Włoch. Dodał, że na zaniechaniu budowy South Stream (o co Rosja obwinia Unię – red.) sama Bułgaria straci ok. 3 mld dol. z niezrealizowanych inwestycji oraz dochody roczne z tranzytu. Teraz przez ten kraj płynie 18 mld m sześc. do Turcji, Grecji i Macedonii. Po zbudowaniu gazociągu po dnie morza do Turcji Bułgaria straci cały tranzyt.