Choć zapisy ustawy o odnawialnych źródłach energii (OZE) dotyczące tzw. taryf gwarantowanych nigdy nie weszły w życie, to zostawiły na lodzie sporą grupę osób, które już zamontowały panel słoneczny lub mały wiatrak.
– Takich ludzi, którzy zainwestowali już jakieś pieniądze w instalację, licząc na wejście w życie taryf gwarantowanych, jest ok. 1–2 tys. – szacuje Grzegorz Wiśniewski, prezes Instytutu Energii Odnawialnej (IEO).
Bańka kredytowa
Jak twierdzi szef IEO, są to inwestycje na różnych etapach. Część osób dopiero rozpoczęła proces inwestując czas, ale wiele zaciągnęło już kredyty na instalację lub zamontowało panel na dachu, ponosząc realne koszty. – Odstąpienie od cen gwarantowanych sprawi, że poczyniona inwestycja nigdy się nie zwróci – mówi bez ogródek Michał Ćwil, wiceszef PIGEOR.
Ale nie chodzi tylko o koszty finansowe. Urządzenia zamontowane na dachach w sposób naturalny zużywają się. Przepada też cześć korzyści wynikających np. z tytułu gwarancji na poszczególne elementy instalacji. – Najmniejsi inwestorzy zostali oszukani przez państwo i może się nakręcić kolejna bańka niespłaconych kredytów – uważa Wiśniewski. W największym stopniu obwinia resort gospodarki, który zwalczając tzw. poprawkę prosumencką uchwaloną dzięki posłom PiS, wywołał sztuczną histerię nieprawdziwymi twierdzeniami, że wstępnie wyznaczone taryfy są zbyt wysokie, a limit na wspieranie instalacji (do 800 MW) zostanie wyczerpany w pierwszym roku ich funkcjonowania.
Instytut twierdzi, że na tak słabo rozwiniętym rynku w pierwszym roku obowiązywania przepisu mogłoby powstać co najwyżej 50–100 MW, czyli ok. 10 tys. mikroinstalacji.