– Stany Zjednoczone i UE wspólnie pracują nad ciągłymi, wystarczającymi i terminowymi dostawami gazu ziemnego do UE z różnych źródeł na całym świecie, aby uniknąć wstrząsów dostawczych, w tym tych, które mogą wynikać z dalszej rosyjskiej inwazji na Ukrainę. (...) Mówiąc szerzej, wzywamy wszystkie kraje będące głównymi producentami energii, aby przyłączyły się do nas w zapewnieniu stabilności i zaopatrzenia światowych rynków energii – zaapelowali we wspólnym oświadczeniu w ostatni piątek prezydent USA Joe Biden i przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen.
Te prace już się rozpoczęły, mają być kontynuowane 7 lutego na posiedzeniu Rady Energetycznej USA-UE. Ale jednocześnie zarówno Bruksela, jak i Waszyngton ściśle współpracują z innymi producentami. Wczoraj do Białego Domu przybył przywódca Kataru emir Tamim bin Hamad Al Thani. Katar to drugi producent LNG na świecie i bliski sojusznik USA. Już raz w przeszłości przekierowywał dostawy LNG na prośbę USA, gdy Japonia dostarczyła kryzysu energetycznego po katastrofie elektrowni jądrowej Fukushima w 2011 r. Zdaniem ekspertów Katar wykorzystuje obecnie maksimum swoich mocy i nie będzie w stanie produkować więcej, ale może – za zgodą azjatyckich odbiorców – wysyłać zakontraktowany przez nich gaz do Europy. Bruksela nieoficjalnie potwierdza, że można liczyć na pozytywną odpowiedź Japonii czy Korei Południowej, odbiorcami gazu katarskiego są też inne wielkie rynki azjatyckie – w Indiach i Pakistanie. Ponadto, zarówno UE, jak i USA rozmawiają z Azerbejdżanem.
Obecnie 40 proc. importu gazu do UE pochodzi z Rosji, drugim dostawcą – ciągle zbliżającym się do Rosji – jest Norwegia, która dostarcza 38 proc. Nie jest to równo rozłożone w całej UE, bo są państwa w ogóle niesprowadzające gazu z Rosji. Ale 20 państw UE jest uzależnionych od rosyjskiego gazu. Reszta importu gazu to przede wszystkim LNG i jego udział systematycznie rośnie. Według najnowszych danych głównymi dostawcami LNG do UE są USA i Katar (po 20 proc.), potem Rosja (18 proc.), Nigeria (17 proc.) i Algieria (14 proc.).
Obrona przed szantażem
Kluczowa dla bezpieczeństwa gazowego jest możliwość odbioru LNG oraz możliwość jego przesyłania wewnątrz UE. Choć Europa ciągle jest bardzo wystawiona na możliwość szantażu ze strony Rosji, to jednak od poprzednich kryzysów ukraińskich dokonała się ogromna zmiana na lepsze. Punktem przełomowym były dwa kryzysy w latach 2006 i 2009, gdy Rosja zaprzestała tranzytu gazu przez Ukrainę. Od tej pory budowana jest sieć terminali LNG i gazociągów łączących państwa UE z systemami umożliwiającymi odwrócenie przepływu gazu na granicy. To powoduje, że gdy dochodzi do kryzysu w jednym z głównych korytarzy energetycznych, to są możliwości techniczne dostarczenia surowca z innych państw UE. Zatem jeśli Rosja wstrzymuje przepływ gazu, to kraje Europy Wschodniej powinny mieć możliwość odbioru LNG przypływającego do jednego z licznych terminali w Hiszpanii. Ten kraj to obecnie europejskie centrum LNG. Może odbierać 70 mln m sześc. gazu, dziesięć razy więcej niż terminal w Świnoujściu. – Obecnie pracujemy nad jeszcze lepszym połączeniem Półwyspu Iberyjskiego z resztą UE na wypadek kryzysu – mówi przedstawiciel KE. W sumie cała infrastruktura od odbioru LNG w UE to 157 mln m sześc., poza Hiszpanią istotne są też terminale w Polsce i we Włoszech. Obecnie infrastruktura wykorzystywana jest w dwóch trzecich.
Po tych kryzysach dostawczych państwa zaczęły też dywersyfikować swoje zaopatrzenie w gaz. Np. Litwa, w 100 proc. zależna do Rosji, teraz tylko w 41 proc., Estonia zmniejszyła swoją zależność ze 100 do 79 proc., Bułgaria z 99 do 70 proc., Słowacja z 99 do 70 proc., a Grecja z 82 do 51 proc. Mniej się tym przejmują kraje Europy Zachodniej. Niemcy sprowadzają prawie tyle samo gazu z Rosji – 49 proc. – co wcześniej, a Włochy zwiększyły swoją zależność z 31 do 46 proc.