To, co się dzieje z rosyjskim gazem sprzedawanym Ukrainie, nie przypomina już biznesu, ale partię szachów, w której nie liczy się, ile pionów i figur poświęcą strony, byle osiągnąć końcowe zwycięstwo. W starciu z mistrzem z Rosji, pretendent z Ukrainy stoi na straconej pozycji. Ale gra niekonwencjonalnie, starając się wybić z uderzenia doświadczonego gracza. Na razie bez powodzenia, ale...
Dziś ukraiński Naftogaz podał, że podpisał umowę z niemieckim RWE Supply & Trading na dostawy gazu. Ile tego gazu i po ile, tego strony nie podały. Ma być taniej dla Ukrainy. Wcześniej Kijów informował, że prowadzi rozmowy na temat dostaw gazu z Rumunii, Turcji i właśnie Niemiec. Dwa ostatnie kraje to trzeci i pierwszy największy klient Gazpromu. Więc jeżeli Ukraińcy będą od nich kupować błękitne paliwo, to i tak będzie to gaz rosyjski.
Pytanie podstawowe brzmi więc: czy będzie to gaz tańszy od tego, który Ukrainie bezpośrednio dostarcza Gazprom? Jeżeli tak, to będzie to dowód na zawyżanie ceny przez Rosjan w stosunku do sąsiada. Jeżeli nie, to działania Kijowa miałyby charakter wyłącznie polityczny - pokazujący, że i bez Gazpromu Ukraina sobie z gazem poradzi.
A niej jest to sytuacja zupełnie hipotetyczna. Zgodnie z uchwaloną w kwietniu przez ukraiński parlament ustawą, Naftogaz przestanie istnieć (zostanie podzielony na spółki). Wtedy moc traci kontrakt gazowy z Rosją. Nie wiadomo jak w tej sytuacji zachowa się Moskwa.
Wiadomo, że Ukraina to dla Gazpromu zbyt duży rynek (drugi odbiorca po Niemczech), by go stracić. Będzie więc negocjował nową umowę. Czy w tym czasie gaz rosyjski będzie wciąż płynął do Kijowa? Raczej tak, bo Rosja będzie liczyć, że to przekona Ukraińców do podpisania następnego kontraktu.