W środę przed kancelarią premier Ewy Kopacz ma się odbyć pikieta protestacyjna związkowców Orlenu. Wedle zapowiedzi organizatorów do Warszawy przyjedzie ok. 600 pracowników koncernu i spółek zależnych, m.in. IKS Solino i Anwilu Włocławek. Związkowcy sprzeciwiają się planom zarządu Orlenu dotyczącym zmiany trybu pracy z pięcio- na czterobrygadowy.
Bez miejsc dla nowych
– Jedziemy bronić miejsc pracy. Zmiana trybu pracy ma spowodować, że odejdzie 15–20 proc. załogi. W Orlenie w pięciu brygadach pracuje w sumie 1700 osób, a do tego dochodzą jeszcze spółki zależne, m.in. Anwil. To oznacza, że pracę straci ok. 600 osób – mówi Bogusław Pietrzak, przewodniczący prezydium Międzyzakładowego Związku Zawodowego Pracowników Ruchu Ciągłego w Grupie Kapitałowej PKN Orlen.
Dla członków tego największego związku w firmie (1800 członków) jest bez znaczenia, że w większości pracę stracą osoby, które już osiągnęły wiek emerytalny lub osiągną w przyszłym roku. – To nic nie zmienia, bo w konsekwencji nie będzie miejsc pracy dla nowo zatrudnianych w miejsce odchodzących. Brak 600 miejsc pracy na płockim czy włocławskim rynku to duży problem, zwłaszcza w sytuacji, gdy młodzi ludzie i tak mają kłopot ze znalezieniem pracy i masowo wyjeżdżają za granicę – tłumaczy Bogusław Pietrzak. Związkowcy dwa tygodnie temu rozmawiali na ten temat z ministrem skarbu Włodzimierzem Karpińskim. – Wysłuchał nas i teraz pod telefonem czekamy na decyzję. Jeśli minister interweniuje, odwołamy protest – zapowiada nasz rozmówca.
W resorcie skarbu nie chcą jednak komentować całej sprawy. Dobrze wiedzą, że poprawa efektywności to dla Orlenu jedyny sposób, by przetrwać na targanym głębokim kryzysem europejskim rynku rafineryjnym. W ten sposób spółka zaoszczędzi 20–26 mln zł rocznie. Jak tłumaczy jeden z przedstawicieli płockiego koncernu, piątą brygadę wprowadzono prawie prawie lat temu, w złotych czasach rafinerii. – Koncern było stać na działania, które miały na celu utrzymanie poziomu zatrudnienia. Dziś sytuacja jest zupełnie inna – wyjaśnia nasz informator.
Znikające rafinerie
Przemysł rafineryjny w Europie od kilku już lat walczy ze słabnącym popytem i nadpodażą mocy produkcyjnych. Na razie przegrywa. W ciągu ostatniej dekady popyt na ropę w Europie skurczył się o ponad 2 mln baryłek, czyli o 13 proc. W efekcie rafinerie musiały ograniczyć moce produkcyjne, a wiele z nich zamknięto. Od 2005 r. wyłączono w sumie 10 zakładów naftowych. Problem dotknął też Orlenu, który musiał wyłączyć czeski zakład Paramo.