Jakie scenariusze przewiduje pan na rynku energii w najbliższych miesiącach?
Nadchodząca zima budzi niepokój w wielu krajach europejskich. Putin, realizując swoje imperialne interesy, chce zmusić Zachód do zaprzestania pomocy Ukrainie, strasząc 500 milionów mieszkańców Unii zimnymi kaloryferami. Dowodów na to, że Putin wykorzystuje surowce do realizacji celów politycznych, mamy pod dostatkiem, a mimo to na przykład Niemcy bezrefleksyjnie uzależniały się od jednego źródła dostaw. Ponadto na poziomie unijnym blokowały regulacje mogące z jednej strony zwiększyć bezpieczeństwo gazowe wspólnoty, a z drugiej podkopać dominująca pozycję Gazpromu. Europa mogła być lepiej przygotowana do tego kryzysu, niestety wygrały egoistyczne, krótkotrwałe interesy państw i brak myślenia w kategoriach bezpieczeństwa energetycznego.
Jak rozumiem, zabójcze ceny energii, np. dla niewielkich piekarni, to także broń Putina?
Prądu nam nie zabraknie. Jeżeli ktoś twierdzi inaczej, to powtarza przekazy rosyjskiej propagandy. Niestety, w przestrzeni publicznej takich fake newsów pojawia się coraz więcej. Wystarczyło poruszyć jeden klocek w energetycznym dominie, żeby spora część europejskiego systemu po prostu się zawaliła. Ten klocek poruszył Putin. Polski rząd od dawna ostrzegał Europę przed uzależnianiem się od rosyjskich surowców. Gdyby w Brukseli chciano usłyszeć, co mają do powiedzenia Polacy, to dziś bylibyśmy w innym miejscu.
Czyli w polskiej energetyce pana zdaniem nie zdarzyło się w ostatnich latach nic niepokojącego, a obecne perturbacje to efekt działań Putina z jednej strony, a Zachodu i Brukseli – z drugiej?