Tydzień temu PGE poinformowało o możliwej zmianie harmonogramu. Podało przy tym propozycję konsorcjantów – opolskie bloki miałyby trafić do eksploatacji odpowiednio w grudniu 2018 r. i lipcu 2019 r., czyli z pięcio- i czteromiesięcznym poślizgiem. Ze źródeł zbliżonych do PGE wynika, że zaproponowane przez konsorcjantów terminy są maksymalne. Teraz trwa sprawdzanie, na ile są realne, a na ile mogą być skrócone.
– Dokumentacja jest szczegółowo analizowana i dyskutowana z wykonawcą. Do czasu osiągnięcia porozumienia nie komentujemy ich przebiegu – tłumaczy tylko Maciej Szczepaniuk, rzecznik grupy.
GE: poślizgi to norma
Jak wskazują źródła rynkowe, winę za błędy projektowe ponosi General Electric (następca Alstom Power, który podpisywał umowy), ale układy chłodzące montował Polimex, kontrolowany przez energetykę, m.in. PGE. Polimex do czasu zakończenia postępowania wyjaśniającego nie chce udzielać informacji w tej sprawie. Z kolei GE nie odpowiedziało na nasze pytanie dotyczące zarzutu popełnienia błędu przy projektowaniu. – Realizacja dużych inwestycji energetycznych zazwyczaj zajmuje kilka lat. Są to projekty ze swojej natury złożone i skomplikowane, a przy ich wykonaniu współpracuje kilka tysięcy ludzi i kilka firm. Biorąc to pod uwagę, nie jest niczym nadzwyczajnym, że na pewnych etapach takiego projektu mogą się zdarzyć opóźnienia – tłumaczy GE. Podkreśla jednocześnie, że współpracuje z PGE i konsorcjum nad zidentyfikowaniem i naprawą potencjalnych przyczyn możliwych opóźnień.
Opole to dziś największa inwestycja w Polsce. Jeszcze większą będzie elektrownia jądrowa. Nieoczekiwanie wczoraj minister energetyki i przemysłu węglowego Ukrainy Ihor Nasalyk proponował, by Polska zamiast budować atom na swoim terenie, przyłączyła się do budowy nowych bloków w Chmielnickiej Elektrowni. Jeden jest zrealizowany w 75 proc. i trafi do systemu w 2024 r., a drugi w 25 proc. (2026 r.). – Udostępnimy całą infrastrukturę. Wykorzystane paliwo możemy składować u siebie i powołać wspólne przedsiębiorstwo wydobywające uran – wskazywał. Według tej koncepcji prąd miałby być transportowany odbudowaną linią 750 kV do Polski i dalej do krajów bałtyckich.