Niewiele natomiast zmieniły się dane dotyczące importu. W pierwszych ośmiu miesiącach tego roku najwięcej energii elektrycznej kupiliśmy od Szwedów (1956,8 GWh wobec 2080,1 GWh w 2018 r.), Niemców (1598,1 wobec 1322,1 GWh w 2018 r.) i Litwinów (1510,4 GWh wobec 1090,4 GWh w 2018 r.).
Gdzie tkwią przyczyny takiej sytuacji? – Konieczność ratowania się importem nie wynika z nagłego wzrostu zapotrzebowania na rynku krajowym – zgodnie z danymi PSE było ono nawet niższe niż w 2018 r. – podkreśla w rozmowie z „Rzeczpospolitą” Aleksander Śniegocki, ekspert instytutu WiseEuropa. – Nie mamy więc do czynienia z sytuacją, w której polskie elektrownie nie nadążają za rosnącym popytem. Nie tylko wzrósł import, ale spadł też eksport, co tym bardziej pogarsza nasze saldo wymiany handlowej.
Ze statystyk Ministerstwa Energii wynika, że już ubiegły rok wypadł wyjątkowo blado w porównaniu z pięcioma poprzednimi: ujemne saldo sięgnęło 5788 GWh. W 2019 r., mimo że dane pochodzą z zaledwie ośmiu miesięcy, już przebiliśmy ten rekord. – Ten spadek wynika przede wszystkim z utraty konkurencyjności naszych źródeł węglowych – dodaje nasz rozmówca.
Według Śniegockiego deficyt jest związany z niższą produkcją energii z węgla. – Ten spadek z kolei wynika z natury hurtowego rynku energii: konkurencyjnego, z możliwością robienia transgranicznych zakupów – tłumaczy ekspert. – Gdy rosną ceny uprawnień do emisji, polscy wytwórcy stają się mniej konkurencyjni, co automatycznie sprawia, że nabywcy na giełdzie energii wybierają innych dostawców. To odwrotność sytuacji sprzed kilku lat, kiedy byliśmy eksporterem netto: wtedy polskie elektrownie znacznie częściej były bardziej konkurencyjne kosztowo niż np. elektrownie niemieckie.
Innymi słowy, polski prąd staje się zbyt drogi zarówno dla zagranicznego, jak i rodzimego odbiorcy. I nic nie wskazuje na to, by ta sytuacja miała się wkrótce zmienić. Inna sprawa, że import zagranicznego prądu może być coraz bardziej kłopotliwy. Nasz największy dostawca – Niemcy (7 TWh w 2018 r.) – w bieżącym roku już kilkakrotnie znalazł się w kryzysowej sytuacji: np. w lutym blackout przydarzył się berlińczykom, kłopoty zaczęły się też mnożyć na początku lata w innych regionach kraju.
Drugi, a w pierwszych ośmiu miesiącach tego roku główny pod względem wielkości dostawca, czyli Szwecja (ponad 3 TWh energii w 2018 r.), rzeczywiście od 2003 r. nie odnotował większej awarii w systemie. Mniejsze problemy zdarzają się jednak Szwedom stosunkowo często: przerwy w dostawach prądu zdarzyły się wskutek prac remontowych, które prowadzono w 2018 r. na Gotlandii, czy kilka lat wcześniej, gdy bobry „ścięły” drzewo, które zerwało linie energetyczne.