W przyszłym roku rachunki za prąd gospodarstw domowych i firm mogą pozostać na poziomie zbliżonym do tych z 2018 r. I to pomimo występowania czynników, które zdecydowanie pchają ceny energii elektrycznej w górę. Wszystko przez planowane zmiany w prawie, o których już w najbliższy piątek ma decydować parlament.
Silny wzrost cen energii elektrycznej obserwowaliśmy już w tym roku na Towarowej Giełdzie Energii. Był to efekt przede wszystkim drożejącego węgla i uprawnień do emisji CO2. W III kwartale cena czarnego paliwa dla energetyki zawodowej wyniosła niemal 244 zł/t i była o 19 proc. wyższa niż przed rokiem. Uprawnienia do emisji CO2 wzrosły jeszcze bardziej. Obecnie kosztują powyżej 20 euro/t, podczas gdy na początku tego roku nie przekraczały 8 euro. To spowodowało skok hurtowych cen prądu, które we wrześniu sięgały nawet ponad 300 zł i były o około 80 proc. wyższe niż rok wcześniej (cena energii na TGE z dostawą na przyszły rok). Obecnie stawki te oscylują wokół 290 zł za MWh, ale wciąż są zdecydowanie wyższe niż przed rokiem.
Ta sytuacja spowodowała wzrost cen prądu w kontraktach na 2019 r. dla samorządów i firm, które informują o podwyżkach rzędu 40–80 proc. Wiele wskazuje też na to, że w 2019 r. taryfa za energię dla gospodarstw domowych też będzie wyższa, co wynika z wniosków, jakie do prezesa Urzędu Regulacji Energetyki złożyli sprzedawcy prądu. Pierwotnie wnioskowali średnio o 30 proc. podwyżki, ale później po wezwaniu URE skorygowali swoje oczekiwania i zażądali wzrostu cen o około 20 proc. To jednak nie koniec negocjacji, bo prezes URE po raz kolejny zażądał od sprzedawców wyjaśnień i dał im na to czas do 3 stycznia.
Jak podkreślają eksperci ze Związku Przedsiębiorców i Pracodawców (ZPP), w tej chwili trudno jest dokładnie oszacować skalę przyszłych podwyżek. W ich ocenie rządzący mają do czynienia z poważnym strategicznym wyzwaniem, szczególnie w kontekście rosnącego zapotrzebowania na energię. – Problem z polską energetyką jest dwupłaszczyznowy – twierdzi Cezary Kaźmierczak, prezes ZPP. – Po pierwsze, nasz miks energetyczny jest niedopasowany do polityki klimatycznej, której – cokolwiek byśmy nie robili – samodzielnie się nie przeciwstawimy. System sprzedaży uprawnień do emisji jest narzędziem służącym ograniczaniu roli węgla, tymczasem ok. 80 proc. wyprodukowanej przez nas energii elektrycznej wciąż pochodzi z tego surowca. Po drugie zaś, nasze węglowe jednostki wytwórcze są przestarzałe, co również przekłada się na wysoką emisyjność polskiej energetyki – wyjaśnia Kaźmierczak. Dodaje, że bez gruntownych zmian w strukturze polskiej energetyki, podwyżki cen i tak nas dosięgną.
Polski rząd od kilku tygodni głowił się nad tym, co zrobić, by odbiorcy prądu nie odczuli rosnących cen energii. Ostatecznie wybrał opcję zmniejszenia opłat administracyjnych w rachunkach za energię. Chodzi przede wszystkim o podatek akcyzowy, który spadnie z 20 zł do 5 zł za MWh energii. To wpłynie na zmniejszenie opłat za energię w sumie dla wszystkich odbiorców o 1,85 mld zł. Spowoduje też zapłatę mniejszego podatku VAT, co da efekt w postaci dodatkowego 0,5 mld zł. Drugi element to zredukowanie tzw. opłaty przejściowej (stanowi ona wsparcie dla firm energetycznych z tytułu likwidacji kontraktów długoterminowych) o 95 proc. Obniży to łączne koszty energii o kolejne 1,7 mld zł.
W sumie oszczędności na rachunkach sięgną więc około 4 mld zł. Oprócz tego środki uzyskane ze sprzedaży niewykorzystanych uprawnień do emisji CO2, warte 4–5 mld zł, mają zasilić nowy fundusz zielonych technologii. O te pieniądze będą mogły się starać firmy i samorządy, które uznają, że mimo zmniejszenia opłat nadal płacą wyższe rachunki za energię. Zmianami w prawie Sejm i Senat zajmą się w piątek.