Rząd w Mińsku zastanawia się, co zrobić z nadmiarem prądu, który pojawi się po oddaniu za cztery lata pierwszej w kraju elektrowni jądrowej (Ostrowiecka). Jak dowiedział się Deutsche Welle, nadwyżka prądu wyniesie 14 mld kWh. Białorusini mieli nadzieję, że będą eksportować prąd do Polski i na Litwę.
Jednak za cztery lata republiki bałtyckie i Polska planują zostać podłączone do systemu energetycznego Unii i wyjść z systemu połączeń z Rosją i Białorusią, w którym znajdują się jeszcze z czasów istnienia ZSRR. Do tego 8 marca Sejm Litwy po raz kolejny wydał oświadczenie, że nie da zgody na kupowanie prądu z Ostrowickiego elektrowni, bo ta inwestycja powstaje wbrew sprzeciwowi sąsiada i z szeregiem naruszeń prawodawstwa. Tym samym Białoruś może pozostać z bardzo drogim prądem sam na sam. Rząd powołał więc grupę 14 urzędników i ekspertów, którzy mają opracować „efektywne połączenia elektrowni z systemem zasilania”.
Przepytani przez DW specjaliści są zgodni, że przebudowa elektrowni atomowej, pod kątem wykorzystania nadmiaru prądu, pociągnie za sobą dodatkowe miliardowe koszty, co bardzo podroży i tak już drogą inwestycję. Eksperci podkreślają, że władze przymykają oczy także na dodatkowe wydatki na przerób wykorzystanego paliwa jądrowego oraz utylizację odpadów promieniotwórczych.
Tymczasem prądu z Ostrowca nie ma komu sprzedawać a nadmiar pojawi się w kraju już w 2018 r., kiedy ruszy pierwszy reaktor o mocy 1150 MW. W 2020 r. ma być gotowa cała elektrownia, wypracowująca 40 proc. potrzebnego Białorusi prądu.
Sytuację z bezpieczeństwem elektrowni komplikuje fakt, że na Białorusi nie ma stacji hydro-akumulacyjnych, w których nocą byłaby pompami tłoczona woda wykorzystana w elektrowni, tak by w dzień mogła poruszać turbiny i produkować prąd.