Reklama
Rozwiń

Nasze rachunki za energię będą szaleć jeszcze długo

Jesienne i zimowe zawirowania na rynkach najważniejszych paliw były jedynie przygrywką do tego, co dzieje się obecnie. Bez względu na to, czy wojna w Ukrainie będzie się przeciągać czy też skończy stosunkowo szybko, decyzja o odcięciu się od rosyjskich surowców – nawet gdy mówimy o perspektywie liczonej w latach – będzie jeszcze długo chybotać rynkami. Musimy uzbroić się w bezprecedensową cierpliwość.

Publikacja: 12.03.2022 14:45

Nasze rachunki za energię będą szaleć jeszcze długo

Foto: Bloomberg

– Każdego dnia wydajemy 350 mln euro, które przekazujemy rosyjskiemu systemowi, co umożliwia im inwestycje w bomby, które potem spadają na Kijów i wszędzie indziej – perorował w wywiadzie dla Agencji Reuters irlandzki minister środowiska, Eamon Ryan. – Więc tak: zarówno z powodów klimatycznych, ale też dla bezpieczeństwa naszych narodów musimy zakończyć nasze uzależnienie od paliw kopalnych – kwitował.

Trudno odmówić mu słuszności. Niemal połowa kopalin zużywanych w Europie pochodzi z Rosji: według Eurostatu w 2019 r. było to 29,6 proc. importowanej do UE ropy, 41,1 proc. importowanego gazu oraz 46,7 proc. węgla i analogicznych kopalin. O ironio, w ostatnich dniach ilości kupowanych surowców wręcz wzrosły, a Gazprom miał rzekomo skokowo podnieść produkcję. Być może zatem zarówno klienci, jak i sprzedawcy zaczynają brać pod uwagę prawdopodobieństwo objęcia surowców kolejnymi sankcjami. Ci pierwsi chcą napełnić magazyny, póki to możliwe, ci drudzy – sprzedać, ile jeszcze tylko się da.

Efektem są gwałtowne skoki na giełdach czy ceny na stacjach benzynowych. Weźmy gaz: wtorkowy rekord cen gazu zbijał z nóg nawet weteranów branży: dobił 3888 dol. za 1000 m sześc. W ciągu trzech dni stawki zjechały jednak poniżej 1300 dol. za 1000 m sześc. Co nie znaczy jednak, że to już koniec podobnych wahnięć. – Do końca tego roku możemy zastąpić 100 mld m sześc. rosyjskiego gazu. To dwie trzecie tego, co od nich importujemy – zapewniał we wtorek reporterów Frans Timmermans. To nie będzie proces zaplanowany od lat, jak w przypadku wygaszenia przez Polskę kontraktu jamalskiego i zastąpienia go dostawami z Baltic Pipe. To będzie gwałtowne poszukiwanie dostawców i konieczność zaakceptowania pewnych wyrzeczeń związanych z ich specyfiką.

Czytaj więcej

Baltic Pipe dostał zielone światło w Danii. Alternatywa dla Rosji będzie gotowa do końca roku

Luka nie do uzupełnienia

Pierwszą odpowiedzią, jakiej udzielają eksperci pytani, jak odcinać się od rosyjskiego gazu jest LNG. "Brakuje niezakontraktowanego gazu dostępnego przed 2025 r." – donosiła agencja Bloomberg w połowie stycznia. – W 2021 r. byliśmy świadkami zintensyfikowania podpisywania umów na najwyższych od pięciu lat poziomach – komentował w rozmowie z nią analityk agencji konsultingowej Wood Mackenzie Ltd., Valery Chow. – Azja odpowiadała tu za 85 proc. podpisanych kontraktów, z Chinami na czele – uzupełniał.

To oznacza, jak podsumowują z kolei analitycy Reuters, że Europa będzie musiała stoczyć rynkową batalię o LNG z kupcami z Azji. Wiadomo, że są tacy, którzy nas wesprą: Japonia już u progu wojny w Ukrainie zdecydowała o tym, że część dostaw przesunie na późniejsze terminy, by dostawcy mogli przekierować zarezerwowany wcześniej dla wyspiarzy surowiec do Europy. Zapewne podobne decyzje mogłyby też zapaść w Seulu czy Tajpej. Ale znaczący odbiorcy – Chiny, Wietnam, a nawet Indie, Pakistan, Bangladesz czy Sri Lanka – w mniej lub bardziej otwarty sposób sympatyzują z Rosją, a w każdym razie nie chcą jej przeszkadzać. Wątpliwe, by demonstracyjnie rezygnowali z zakupów, by wesprzeć Europę w takim momencie.

Nieco inaczej sprawa ma się z ropą: kąśliwie można by stwierdzić, że decyzje Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii o nałożeniu embarga na rosyjską ropę naftową to stosunkowo bezpieczny gest. Pierwszy z tych krajów w Rosji kontraktował zaledwie 3 proc. importowanej ropy, drugi – 8 proc. A przypomnijmy, że Londyn dał sobie czas do końca roku na wyrugowanie czarnego złota ze swoich list zakupowych, a o gazie nawet się nie zająknął.

– Rosja eksportuje codziennie 5 mln baryłek ropy naftowej. Z tego, w sprzyjających okolicznościach, możemy zastąpić około 2 milionów – analizowała Vandana Hari, szefowa branżowej firmy doradczej Vanda Insights. Sprzyjające okoliczności to przede wszystkim pełne odkręcenie kurków na polach naftowych przez państwa należące do kartelu OPEC i brak technicznych przeszkód dla nagłego zwiększenia dostaw z innych kierunków.

Czytaj więcej

Eksperci: Polska może zrezygnować z rosyjskich paliw

Przeskakiwanie barier

Mowa tu jednak o procesie, który może wymagać bolesnych kompromisów. Zacznijmy od OPEC: pierwszą barierą jest – dosyć naturalna – chęć wykorzystania przez naftopaństwa sprzyjającej koniunktury. Po co zwiększać wydobycie, skoro wysokie ceny gwarantują kolejne miesiące, a może i lata prosperity? OPEC w ubiegłym roku uzgodnił, że będzie co miesiąc podnosić dzienne wydobycie o 400 tys. baryłek. Przy bieżących potrzebach to kosmetyczny zabieg, a na dodatek – według Międzynarodowej Agencji Energii – w styczniu kartel dostarczał mniej surowca niż planował. O, bagatela, 900 tys. baryłek dziennie. W lutym zwiększył produkcję o 380 tys. baryłek, co oznacza, że wydobycie jest wciąż poniżej zaplanowanego poziomu.

Są też bariery polityczne. Największy globalny dostawca ropy, Arabia Saudyjska, przez dekadę był gwarantem energetycznej stabilności Zachodu. Nawet gdy runął Związek Radziecki, królestwo odkręciło kurki, by uspokoić rynki. Jednak Dom Saudów od pewnego czasu toczy własną zimną wojnę z Zachodem: jej przyczyną są wyskoki rządzącego de facto państwem Następcy Tronu, księcia Mohammada Bin Sultana. Uznawany w Białym Domu za niebezpiecznego narwańca MBS nie tylko wpakował kraj w przeciągające się regionalne konflikty, zwłaszcza wojnę w Jemenie, ale też urządził swojej rodzinie swoistą czystkę, kierując wielu doświadczonych rywali w walce o tron do aresztów domowych, a ponadto najprawdopodobniej miał osobiście zlecić morderstwo krytyka polityki domu Saudów, prominentnego dziennikarza i analityka, Dżamala Chaszukdżiego (w chwili śmierci Chaszukdżi był na dodatek już obywatelem USA).

– To oskarżenie rani me uczucia – mówił niedawno, w wywiadzie dla magazynu "The Atlantic", MBS. I chyba należy traktować te słowa jako wskazówkę dla Waszyngtonu, że książę oczekuje powrotu na salony. Dopiero się okaże, czy USA są w stanie zrehabilitować saudyjskiego księcia. Dodajmy, że Arabia Saudyjska to jedyny producent ropy na świecie, który rzeczywiście może znacznie zwiększyć wydobycie niemalże z dnia na dzień.

Sojusznikiem Zachodu – przynajmniej gdy chodzi o obietnice – są Zjednoczone Emiraty Arabskie, który podjęły się w tym tygodniu delikatnej misji skłonienia innych członków kartelu do zwiększenia wydobycia ropy. Być może należy przez to rozumieć próbę mediacji z Rijadem, bowiem inne kraje kartelu zbywają europejskie kłopoty milczeniem, jak choćby Irak czy Algieria.

Czytaj więcej

Włochy poradzą sobie bez gazu z Rosji. Kupią go w Algierii

Algieria, skądinąd, jest też istotnym graczem na rynku europejskiego gazu, w szczególności we Włoszech. Rząd w Rzymie podjął rozmowy z sąsiadami zza Morza Śródziemnego już kilkadziesiąt godzin po tym, jak Rosja najechała Ukrainę. Gazociąg z Algierii do Włoch dostarcza obecnie 22 mld m sześc. gazu rocznie, choć jego przepustowość sięga 32 mld m sześc. Byłoby o czym rozmawiać, gdyby nie fakt, że Algierczycy nie są w stanie tak raptownie zwiększyć wydobycia. A właściwie, przynajmniej w przewidywalnym czasie, niemalże w ogóle nie są w stanie zwiększyć wydobycia.

Ważnym dostawcą – zwłaszcza na rynku gazu – jest, rzecz jasna, Katar. Tu jednak mamy analogiczny problem: Katarczycy przekonują, że ich możliwości w zakresie dostarczania na globalne rynki większych ilości gazu są już wyczerpane. Owszem, kraj będzie zwiększał wydobycie – docelowo 130 mld m sześc. rocznie, ale jest to proces rozpisany na lata, nie tygodnie. Większość kontraktów na rynku LNG to kontrakty wieloletnie i możliwości manewru są tu stosunkowo niewielkie.

Powrót na salony

Europę, czy szerzej – Zachód – może zatem czekać dosyć upokarzający pochód przez salony rozmaitych, niezbyt dobrze postrzeganych przywódców. Na południu to przede wszystkim Libia: kraj, który praktycznie nie podniósł się od upadku reżimu Muammara Kadafiego. Od ponad dekady rozdzierają go kolejne konflikty między popieranymi przez Zachód gabinetami o iluzorycznej władzy, graczami takimi jak generał Chalifa Haftar i dżihadystowskimi bojówkarzami. Wzrost wydobycia w OPEC można by sprowadzić do jednego wydarzenia: ponownego uruchomienia w połowie stycznia największego libijskiego pola naftowego, Sharara. Dzięki temu wydobycie w Libii wzrosło z 170 tys. baryłek dziennie do 1,2 mln. Ale równie dobrze może zostać z dnia na dzień wygaszone. A nawet gdyby Libia pompowała tyle surowca, co w latach świetności Kadafiego, byłoby to niewiele w stosunku do potrzeb (1,8 mln baryłek dziennie).

Nadzieją Zachodu mógłby być Iran (10 proc. światowych zasobów ropy i 15 proc. zasobów gazu). Rozmowy dotyczące nowego porozumienia nuklearnego z Teheranem (poprzednie, negocjowane przez lata, zerwała administracja Donalda Trumpa) zostały zablokowane w chwili, gdy – metaforycznie, rzecz jasna – długopisy już zawisły nad finalnym dokumentem. Wojna w Ukrainie trwała już od dobrych kilku dni, gdy Kreml zażądał, żeby w umowie znalazł się zapis o tym, że Iran nie przyłączy się do zachodnich sankcji nałożonych na Rosję.

W ten sposób nie tyle storpedowano porozumienie, ile odsunięto je na bliżej niesprecyzowaną przyszłość. Inna sprawa, że Iran może być niebagatelnym graczem na rynku ropy, ale daleko mu do potęgi Arabii Saudyjskiej. Pod względem gazu jest jeszcze gorzej: infrastruktura wydobycia tego surowca pamięta znacznie lepsze czasy i ostatniej zimy nie starczało go nawet na zabezpieczenie potrzeb rynku wewnętrznego, co zmuszało Irańczyków np. do spalania mazutu.

Wyznacznikiem desperacji może być błyskawiczny proces pojednania Stanów Zjednoczonych z Wenezuelą. Mimo że jeszcze trzy tygodnie temu prezydent Nicolas Maduro był w Białym Domu na cenzurowanym, a jego władza w Caracas była uznawana za nielegalną, wystarczyła jedna wizyta amerykańskich senatorów, by doszło do – przynajmniej – zawieszenia broni we wzajemnych relacjach. Wenezuelczycy wypuścili dwóch amerykańskich więźniów, a ich ropa ma zacząć wkrótce trafiać do amerykańskich odbiorców, co z kolei pozwoli Amerykanom skierować większe ilości tego surowca na europejski rynek.

Czytaj więcej

Biden zadaje cios energetycznej „maszynie wojennej” Putina

Plecami do klienta

Jest i druga strona medalu, bowiem wraz z zachodnim embargiem z europejskiego rynku mogą ostatecznie zniknąć surowce z państw, które – mniej lub bardziej ochoczo i otwarcie – musiały opowiedzieć się po stronie Moskwy w sporze z Zachodem.

Klasycznym przykładem jest tu Azerbejdżan, który jeszcze w styczniu oferował się jako potencjalny dostawca na wypadek przerw w dostawach z kierunku rosyjskiego. Prezydent tego kraju, Ilham Alijew, ledwie na kilkadziesiąt godzin przez atakiem na Ukrainę podpisał na Kremlu umowę o zacieśnieniu współpracy i od tamtej pory stara się lawirować w taki sposób, by nie opowiedzieć się po żadnej ze stron konfliktu.

Podobny los może czekać surowce z dawnych azjatyckich republik radzieckich. Styczniowa interwencja Rosjan w Kazachstanie przerwała coraz bardziej burzliwe antyrządowe demonstracje, ratując głowę prezydenta Kasyma-Żomarta Tokajewa. Co prawda, Tokajew odmówił potem wzięcia udziału w "operacji" w Ukrainie, ale można się spodziewać, że kazachskie surowce – w szczególności gaz i węgiel – będą teraz docierać do Europy znacznie węższym strumykiem. To samo tyczy się ich turkmeńskich odpowiedników.

Koniec końców, problem z zastąpieniem rosyjskich surowców nie sprowadza się wyłącznie do zwiększenia możliwości wydobycia. To również problem łańcuchów dostaw – wraz z zimowym kryzysem gazowym w Europie armatorzy przerzucili swoje statki przystosowane do transportu LNG w pobliże Europy (głównie z okolic Azji), ale taka sytuacja nie będzie trwać wiecznie – a raczej do momentu, gdy inni odbiorcy upomną się o zakontraktowane dostawy. Tymczasem gazociągów i ropociągów oplatających nasz kontynent i jego okolice, jak brakowało – tak brakuje. Być może zatem, zgodnie z cytowaną na wstępie opinią irlandzkiego ministra środowiska, nie pozostaje nam nic innego niż przyspieszyć tempo transformacji energetycznej i deficyty miksu energetycznego dopełnić odnawialnymi źródłami energii. 

Czytaj więcej

Sondaż: Ponad połowa Niemców chce odcięcia kraju od rosyjskiego gazu i ropy

– Każdego dnia wydajemy 350 mln euro, które przekazujemy rosyjskiemu systemowi, co umożliwia im inwestycje w bomby, które potem spadają na Kijów i wszędzie indziej – perorował w wywiadzie dla Agencji Reuters irlandzki minister środowiska, Eamon Ryan. – Więc tak: zarówno z powodów klimatycznych, ale też dla bezpieczeństwa naszych narodów musimy zakończyć nasze uzależnienie od paliw kopalnych – kwitował.

Trudno odmówić mu słuszności. Niemal połowa kopalin zużywanych w Europie pochodzi z Rosji: według Eurostatu w 2019 r. było to 29,6 proc. importowanej do UE ropy, 41,1 proc. importowanego gazu oraz 46,7 proc. węgla i analogicznych kopalin. O ironio, w ostatnich dniach ilości kupowanych surowców wręcz wzrosły, a Gazprom miał rzekomo skokowo podnieść produkcję. Być może zatem zarówno klienci, jak i sprzedawcy zaczynają brać pod uwagę prawdopodobieństwo objęcia surowców kolejnymi sankcjami. Ci pierwsi chcą napełnić magazyny, póki to możliwe, ci drudzy – sprzedać, ile jeszcze tylko się da.

Pozostało jeszcze 92% artykułu
Surowce i Paliwa
Daniel Obajtek złożył dwa wnioski do prokuratury ws. Orlenu
Surowce i Paliwa
Orlen pozywa Daniela Obajtka. Chce zwrotu środków, które miały trafiać na prywatne cele
Surowce i Paliwa
RFNBO to paliwo przyszłości
Surowce i Paliwa
Thyssenkrupp w potrzebie. Rząd Niemiec przyjdzie z pomocą
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego
Surowce i Paliwa
Kanadyjski sektor ropy i gazu zakładnikiem polityki handlowej Trumpa
Materiał Promocyjny
„Nowy finansowy ja” w nowym roku