Może zapewnić nam dostawy tego paliwa w krytycznych momentach (czytaj: jeśli Moskwa przykręci kurek) i uczciwe ceny gazu spoza Unii (czytaj: z Gazpromu) na co dzień. Tyle że skuteczność tego narzędzia zależy od zręczności nowego rządu we współpracy z KE oraz naszym zachodnim sąsiadem.
Pakiet, dając wgląd Brukseli do gazowych umów międzynarodowych i kontraktów zawieranych przez firmy, stwarza szanse na zablokowanie budowy gazociągu North Stream 2. I daje możliwość wywierania nacisku na Gazprom, by ten nie drenował kieszeni Polaków. Zmierza też do budowy gazowych „grup wsparcia”, w razie czego ratujących sąsiadów dostawami błękitnego paliwa.
Tu warto zwrócić uwagę, że znaleźliśmy się w jednej grupie z Czechami i Słowacją, z którymi rząd ociepla ostatnio relacje, i z Niemcami, co do których uczucia ma – nazwijmy to – dość ambiwalentne. Tymczasem to właśnie na granicy z tym krajem mamy największe możliwości transportu gazu, pozwalające niemal zupełnie zastąpić dostawy z Rosji.
Czeski łącznik gazowy na razie nie ma większego znaczenia (jedna trzydziesta naszego rocznego zużycia), a słowacki nie istnieje. Owszem, państwowy Gaz-System, który w Polsce odpowiada za budowę i obsługę najważniejszych gazociągów, ma w planach budowę nowych połączeń z tymi krajami, ale nim one ruszą, minie jeszcze kilka lat.
Na razie więc możemy liczyć tylko na gazową solidarność Niemców. Stwarza to dość osobliwą sytuację, bo niemiecki przemysł, który zapewnił sobie rosyjskie dostawy przez Bałtyk z pominięciem Polski, może w krytycznym momencie zostać zmuszony do podzielenia się gazem z naszym krajem. Obyśmy jednak tego wariantu ratunkowego nigdy nie musieli testować.