– Sporo lokalnych firm wykonawczych, które znam, ma obecnie kłopoty finansowe i pozwalniało duże grupy swoich pracowników. Przez kilka ostatnich lat trudno było znaleźć elektromonterów do pracy, a teraz w każdym tygodniu zgłasza się do nas kilka osób szukających zatrudnienia – opowiada nam prezes jednej z firm wykonawczych.
Nasz rozmówca zastrzega, że jego firma – jeszcze – sobie radzi, choć na wzrost wynagrodzeń jego pracownicy nie mają co liczyć. To zresztą ma swoje konsekwencje. – Sytuacja z ostatnich tygodni: dwóch bardzo dobrych specjalistów-elektromonterów poinformowało nas, że w związku z niemożnością uzyskania podwyżek zwalniają się i wyjeżdżają do pracy do Niemiec, gdzie stawki w branży są trzykrotnie wyższe niż u nas – wzdycha. – Myślę, że to, co się aktualnie dzieje, można nazwać wręcz demolowaniem polskiej energetyki – kwituje.
Status quo runęło
Trudno się zorientować w skali zjawiska, bowiem rynek wykonawców sieci energetycznych jest w Polsce bardzo rozdrobniony i słabo zorganizowany. Do niedawna miało to swoje zalety: silna konkurencja odstraszała dużych zagranicznych graczy, pozostawiając roboty tego typu w rękach lokalnych polskich przedsiębiorstw, małych lub średnich. Do 2020 r. nie mieli oni na co narzekać: tempo inwestycji przyspieszało, eksperci i media naciskały na modernizację starych sieci, przybywało infrastruktury.
Przykładem mogła być Lubelszczyzna: jak opisują przedsiębiorcy, co roku tamtejszy dystrybutor – PGE Dystrybucja – wydawał po kilkadziesiąt milionów złotych na modernizację i rozbudowę sieci niskiego i średniego napięcia. Roboty dzielono na zadania o wartości kilkuset tysięcy złotych każde i o wykonawstwo tych zadań rywalizowało kilkadziesiąt firm wykonawczych z regionu.
Shutterstock