Ironia losu: polska energetyka ma odejść od paliw kopalnych z Rosji najszybciej w Europie. Co Bruksela chciała uczynić za pięć lat, Warszawa chce zrobić w osiem miesięcy. Długofalowo rząd zapowiada nowy system energetyczny oparty na odnawialnych źródłach energii o mocy blisko 50 GW do 2030 r.
Zgodnie z zapowiedziami rządu rychło do Sejmu trafi ustawa, która już w kwietniu i maju zablokuje import węgla z Rosji (8 do 10 mln ton przy rocznym zużyciu rzędu 65 mln ton). Ale udział węgla z Rosji już dziś jest fikcją. Sprzedawcy tego paliwa, które trafia głównie do ciepłowni i odbiorców indywidualnych, twierdzą, że węgla w ogóle brakuje, nie mówiąc o tym z Rosji. Tę lukę mogą próbować zapełnić węglem krajowym oraz importem z Australii, USA, Kolumbii, RPA. Będzie jednak drożej, bo koszty frachtu rosną.
Nieco więcej czasu dajemy sobie na odejście od gazu i ropy. Los kontraktu jamalskiego był przesądzony od dawna, więc nie jest to żadna nowość.
Gorzej z ropą. Tu także, według rządu, datą końcową ma być ten rok, ale mamy ważne umowy z Rosją. Część z nich wygasa w tym roku, a część później. Prezes PKN Orlen Daniel Obajtek pytany o sposób ich rozwiązania przekonywał jedynie, że zawarte umowy przewidują różne warianty przeprowadzenia takiej operacji. Wyrwy w systemie rząd chce łatać za pomocą OZE. Premier zapowiada 50 GW mocy w OZE w systemie energetycznym. Tu paradoks polega na tym, że mniej więcej tyle chcą zaoferować w ramach już istniejących i już planowanych projektów inwestorzy (według danych zebranych przez Polskie Sieci Elektroenergetyczne i Urząd Regulacji Energetyki od zainteresowanych firm). Rola rządu sprowadziłaby się zatem do wydania stosownych pozwoleń, a nie – jak wynikałoby ze środowych zapowiedzi – inicjatywy władz w Warszawie.