W 2020 r. mamy się wykazać 15-proc. udział zielonej energii w końcowym zużyciu. Sami zadeklarowaliśmy nawet nieco więcej, bo 15,5 proc. Skłądają się na to trzy cele sektorowe: w zakresie elektroenergetyki (19,13 proc.), ciepła i chłodu (17,05 proc.) i transportu (10,14 proc.)
W przypadku dwóch ostatnich zeszliśmy już ze ścieżki realizacji celu. W energetyce luka się zaczyna. Ale najbardziej realne jest to, że to właśnie ten sektor weźmie na siebie główny ciężar realizacji celu unijnego. Ale nawet w przypadku optymistycznego scenariusza, kiedy zapotrzebowanie na energię utrzyma się na stałym poziomie i podjęte zostaną działania na rzecz rozwoju zielonych elektrowni (likwidacja barier dla rozwoju wiatraków, znaczące wolumeny w aukcjach), może zabraknąć nam zaledwie ok. 1,2 proc. do realizacji deklarowanego celu na poziomie 15 proc. do 2020 r.
Jeśli jednak popyt na energię będzie rósł (a wraz z nim ilość energii koniecznej do wyprodukowania z OZE), a przy tym realizowana będzie dotychczasowa strategia, to luka sięgnie nawet 5 proc.
– Za niespełnienie zobowiązań czekać nas mogą kary unijne lub konieczność realizacji tzw. transferu statystycznego. Będziemy więc musieli płacić za inwestycje w OZE poza terenem naszego kraju – wskazuje Joanna Maćkowiak-Pandera, prezes Forum Energii. Zaznacza też, że należy liczyć się także z obostrzeniami w wydatkowaniu środków na inwestycje w infrastrukturę z funduszy strukturalnych.
Jak zauważają członkowie Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej na razie cena zakupu zielonej energii od państw, które będą miały nadwyżkę, jest jeszcze trudne do oszacowania. – Dziś można wskazać jedynie widełki miedzy 50 a 150 euro za MWh, ale ostatecznie cenę uksztują prawa popytu i podaży – zaznacza Wojciech Cetnarski, wiceprezes PSEW. Dziś nadwyżkę mają np. Włosi, Hiszpanie i Duńczycy. Z kolei Luksemburg już porozumiał się w sprawie transferu z Estonią.