- Rozmawiamy z władzami Odessy oraz kierownictwem koncernu UkrEnergo na temat wysłania trzech pływających elektrowni blisko Odessy, z 300 MW dostępnej mocy - mówił na początku tego tygodnia w rozmowie z dziennikarzami serwisu Nikkei Asia Zeynep Harezi, członkinią zarządu tureckiej firmy Karpowership.
Tureckie jednostki mogą okazać się, nomen omen, kołem ratunkowym dla ukraińskiej energetyki, zdemolowanej rosyjskim ostrzałem w ostatnich tygodniach. Owszem, Turcy muszą z Ukraińcami dogadać jeszcze wiele szczegółów współpracy - począwszy od strony finansowej przedsięwzięcia, przez techniczne aspekty wpięcia pływających elektrowni do ukraińskiego systemu energetycznego, aż po aspekty związane z zabezpieczeniem jednostek i wykonywanej przez nie misji.
Czytaj więcej
Brytyjski fundusz, mający wspierać inicjatywy zmniejszające uzależnienie od rosyjskiego uranu, jest już otwarty dla potencjalnych chętnych.
Harezi sugeruje, że Kijów mógłby wystarać się o parasol ochronny ONZ nad misją tureckich statków, na wzór patronatu, jaki towarzyszył porozumieniu dotyczącemu wysyłania w świat ukraińskiego zboża z portu w Odessie - aczkolwiek można się też domyślać, że koncern musiałby uzyskać poparcie Ankary dla swojej ukraińskiej misji. - W zależności od potrzeb i zgód, możemy wysłać jednostki w drogę do końca tego roku. Statki są gotowe, możemy skierować je do Ukrainy w ciągu trzech tygodni - podkreśla turecka menedżerka.
Energetyczna szalupa ratunkowa
Za pierwszą pływającą elektrownię uchodzi SS Jacona, zbudowana w Stanach Zjednoczonych w 1931 r., wkrótce po tym, jak sztormy zniszczyły sieci energetyczne w Nowej Anglii. Założenie było banalnie proste: jednostka podpływa do brzegu na tyle blisko, na ile to możliwe, wpina się do lokalnej sieci dystrybucyjnej i przesyła generowany na pokładzie prąd do lokalnych odbiorców. W przypadku SS Jacona do dyspozycji było 10 MW mocy, generowanej dzięki turbinom parowym.