Władimir Putin zmienił zasady walki o rosyjskie surowce energetyczne w momencie, gdy tych surowców już na lądzie prawie nie ma. To znaczy są, ale hipotetyczne, bo ostatnie trzy rozpoznane lądowe złoża ropy i gazu zostały podzielone w grudniu.
Co ważne, walka o nie toczyła się już zgodnie z zasadą aukcyjną: kto da więcej. I okazało się, że najwięcej dały prywatne koncerny - TNK-BP, Surgutneftiegaz (posiadacz największej "żywej" gotówki na świecie - ponad 25 mld dol.) i Łukoil. Kremlowskie pieszczoszki - Rosneft i Gazprom - do tej pory hojnie obdarowywane licencjami przy okazji układanych pod nie rządowych przetargów, teraz nawet nie stanęły do walki (poza Gazprom Neft). A będą się musiały do niej przyzwyczaić, bo teraz duże złoża będą przyznawane tylko temu, kto wylicytuje wyższą cenę. Wytrąci to z ręki skorumpowanej rosyjskiej administracji potężne narządzie dodatkowych dochodów.
Rosja w tym roku utrzymała pozycję lidera w wydobyciu ropy (518 mln t), ale tylko wskutek trwającego od kryzysu 2009 r. samoograniczenia produkcji przez kraje Bliskiego Wschodu. Zwiększył się natomiast dystans do USA, liderującego w wydobyciu gazu dzięki boomowi łupkowemu.
Prognozy na przyszłość są dla Kremla jeszcze bardziej niekorzystne. Brak łatwo dostępnej ropy spowoduje spadek produkcji, a poszukiwania niekonwencjonalnego gazu nie tylko w USA, ale też Chinach czy Europie, zmniejszą popyt na rosyjskie paliwo.
Putin i jego otoczenie zaczynają już rozumieć, że fakt posiadania największych na świecie zasobów gazu ziemnego ma się nijak do zmieniającego się rynku globalnego. A to oznacza wytrącenie z rąk Kremla najważniejszego obecnie narzędzia wpływu na świat - energetycznego.